Archiwum Polityki

Salonowy slalom

Jak tu się nie sfrustrować? Ciągle słyszę o salonach. W salonach to, w salonach tamto. Gdzie te salony? Przeczytałem ostatnio, że niejakiego pana Masę wprowadził pan Kajtek na salony. Nie wiedziałem: salonowe życie kwitło nawet w Pruszkowie. Myślałem, że epoka salonów minęła, bezpowrotnie odeszły w przeszłość gry i zabawy bywalców. Ot, dowiedziałem się z zapisków kronikarskich Antoniny Domańskiej, że gdzieś na przełomie XIX i XX w. salonową atrakcją było „badanie jędrności dekoltów dam”. To rozumiem: rozrywka przedtelewizyjna obywająca się bez kamer. W dzisiejszych salonach często najinteligentniejszy jest telewizor.

Salony polityczne... Naszeptują mi o nich. Wtedy widzę kanapy, na nich komplet członków potężnych ugrupowań, stojący przed nimi lider tokuje o swoim programie. A z kanapy dobiega pochrapywanie. – Zbudź się, chłopie – trąca śpiocha siedzący przy nim koleżka. – Kiedy ja... ja nie mogę się zbudzić, bo we mnie drzemie mąż stanu.

W salonie politycznym nie brak artystów. Ci artyści to na ogół ozdoby akademii ku czci, recytatorzy grzmiących wierszy, kabareciarze bez kabaretów, piosenkarze bez głosu, za to z wybornym słuchem, pozwalającym odgadnąć intencje mecenasów. Ich monologi to zwykle opowieści o sukcesach:
– I wtedy, wyobraźcie sobie, zagrałem trupa. I to tak zagrałem, że o mało mnie nie pochowali!

W salonach politycznych dużo się mówi. Mniej przywiązuje wagę do poczęstunku. Stare dzieje; w salonie na Saskiej Kępie zaaranżowanym przez ówczesną żonę ówczesnego ministra (Parys mu było) podawano słone paluszki. Jeśli salon nadal istnieje, paluszki są te same. Tyle tylko, że na wieszaku w przedpokoju nie wisi już kuloodporny beret.

Polityka 42.2002 (2372) z dnia 19.10.2002; Groński; s. 103
Reklama