Archiwum Polityki

Atak klanów

W Polsce rośnie liczba zawodów, do wykonywania których same szczere chęci i umiejętności to za mało. Dostępu do nich bronią elitarne samorządy zawodowe, uprawnione do decydowania, kto i na jakich zasadach może zostać ich członkiem. Swoje samorządy mają już prawnicy, lekarze, komornicy, weterynarze, aptekarze, architekci, urbaniści, inżynierowie budownictwa, a w kolejce stoją fizykoterapeuci, diagności laboratoryjni, kominiarze, przymierzają się dziennikarze. Dziś, kiedy o dobrą pracę trudno, zawody do tych zawodów stają się szczególnie brutalne.

Gdy Michał Kłaczyński, absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, stanął do egzaminu na aplikację adwokacką, miał 115 konkurentów. Zdał część pisemną (test wyboru) oraz ustną, a liczba zdobytych punktów lokowała go przy końcu trzeciej dziesiątki kandydatów. Niestety wcześniej Okręgowa Rada Adwokacka postanowiła, że na aplikację przyjmie tylko 20 osób. W ten sposób Kłaczyński mimo niezłego wyniku nie został przyjęty. Wyeliminowały go, jak twierdzi, nie braki w wiedzy, ale arbitralna decyzja Rady.

Na ustnym wylosowałem zestaw kilku pytań. Oprócz trafności merytorycznej oceniano ogólne wrażenie, jakie sprawiałem. Ale kryteria oceny pozostały tajemnicą, a ostateczny wynik wzięty trochę z sufitu – mówi Kłaczyński przekonany, że celem egzaminu, w którym wziął udział, bynajmniej nie było sprawdzenie, czy nadaje się na adwokata: – Tak naprawdę w ogóle nie miało znaczenia, czy zdam, czy nie. Istotne było, jak zdadzą inni.

Tradycyjnie najbardziej zamknięte dla młodych są korporacje prawnicze. Tytuł magistra prawa to o wiele za mało, aby samodzielnie wykonywać jakikolwiek zawód z tej dziedziny. Żeby zostać adwokatem, notariuszem, radcą prawnym, trzeba być członkiem stosownego samorządu zawodowego. Lecz aby być wpisanym na listę korporacji, trzeba przejść prawdziwą drogę przez mękę. Najważniejszą barierą jest konieczność odbycia kilkuletniej aplikacji, do której drogę otwiera egzamin specjalistyczny. Bez niego nie zostaniesz aplikantem. Ale zdany egzamin też niczego nie gwarantuje.

Jeszcze większe problemy miał Marcin Gomoła, który prawo skończył w 1996 r., po czym bez powodzenia zdawał na aplikację radcowską kolejno w Warszawie, Poznaniu i Lublinie, gdzie po teście był czwarty na stu zdających, ale po egzaminie ustnym do przyjęcia zabrakło mu 4 punktów (przyjęto 20 osób).

Polityka 22.2002 (2352) z dnia 01.06.2002; Raport; s. 3
Reklama