Pod każdą szerokością geograficzną ludzie skarżą się na głupie nieżyciowe przepisy. Ale żadne nie wywołują takiej niechęci i szyderstw jak prawdziwe czy zmyślone reguły Unii Europejskiej. Są ulubionym tematem eurosceptyków, którzy z lubością piętnują rzekome standardy długości prezerwatyw czy normy krzywizny banana.
Na próżno urzędnicy Komisji Europejskiej dementują wiele z nich jako euromity. Na próżno tłumaczą, że te, które mitem nie są – na przykład zaliczenie marchwi do owoców – mają sens. Wprowadzają standardy chroniące w jednakowy sposób wszystkich unijnych konsumentów i umożliwiają znoszenie ukrytych barier wewnętrznych w handlu na jednolitym rynku. Często też stanowią zaporę przed zalewem tanich produktów spoza Unii i chronią rodzimych producentów. A jeśli nawet zasługują na krytykę, to wymyśliła je nie Komisja, lecz jakieś lobby i narodowi biurokraci z państw członkowskich.
Polityka
22.2002
(2352) z dnia 01.06.2002;
Świat;
s. 36