19 lat temu zrobiłam z panem wywiad, wówczas 9-latkiem. Miałam wrażenie, że rozmawiam z maturzystą. O Levi-Straussie rozprawialiśmy, pamięta pan? Mały geniusz, powiedziano o panu w telewizji po ukazaniu się tego tekstu w „Polityce”. I co z pana wyrosło?
Dużo dobrego i dużo złego. Narkoman i pracoholik.
Pracoholik – to dobre?
Dobre. Bez tego bym się wykończył.
Pracoholik też się wykańcza, wypala się.
Nie czuję się wypalony. Pracuję w agencji reklamowej razem z dwoma partnerami. Prowadzę portal w Internecie, piszę felietony i książki. Zmęczony też nie. Męczy mnie to co jednostajne. Z heroiny też udało mi się wyjść, bo zrobiła się nudna, biurowa.
I dlatego pan sobie z niej wyszedł, tak raz dwa, jak z nudnego biura?
No, nie tylko z tego powodu.
Znajomi mówią, że pan jest świnia. Podobno wciągnął pan w heroinę kogoś, kim się pan podjął opiekować. Obiecał pan to jego rodzicom.
Nieprawda, nie wciągnąłem, ale skutecznie przeszkadzałem mu wyjść z nałogu. Okłamywałem wszystkich, oszukiwałem. Heroina stoi na kłamstwie.
Rodzina tego chłopaka doniosła na pana do radia, w którym pan pracował i wyrzucili pana?
Tak było. Nie można bez końca udawać, że się nie bierze. W końcu to się musi wydać.
Wiele osób z pana znajomych rozpoznaje się w „Heroinie”. Widzą swoje paskudne odbicie. To naprawdę oni?
I oni, i nie oni. 30 proc. z tej książki zdarzyło się naprawdę. 70 proc. nie zdarzyło się, ale mogło. Sama heroina kreśli fabułę, układa ludzkie życiorysy. Trzeba tylko zapisać. Albo przewidzieć, co się będzie działo i nie jest to trudne.
Był pan podobno, oni mówią, agentem UOP.