Po 13 latach nadludzkich choć nierównych wysiłków dobiegamy wreszcie do stadionu. Bohaterowie maratonu są zmęczeni. Polska dostała wręcz gospodarczej zadyszki, ale jest w grupie 10 biegaczy, którzy powinni wpaść razem na metę z napisem Unia Europejska w 2004 r. Razem z Cyprem, Czechami, Estonią, Litwą, Łotwą, Maltą, Słowacją, Słowenią i Węgrami. Tak zapewnia sędzia zawodów – Komisja Europejska – w publikowanych dziś (9.10.) dorocznych raportach o postępach kandydatów na drodze do Unii.
To eurokraci co i rusz porównują nas do długodystansowców albo do Adama Małysza. Najpierw skoczyliśmy odważnie w głębię reform rynkowych. Potem zachłysnęliśmy się najszybszym wzrostem gospodarczym w regionie. Ale trzeba nas było prośbą i groźbą nakłaniać do żmudnych dostosowań. Kiedy już wydawało się, że się nie damy namówić, znów skoczyliśmy. I całe szczęście. Bo wzrost gospodarczy – do niedawna nasz główny atut – siadł i Unia przygląda się przez lupę naszej „zdolności do wypełnienia obowiązków członka”. Chodzi o wdrożenie prawa unijnego. To kryterium na ogół spełniamy, ale zbyt często jeszcze tylko na papierze. Mamy uchwalone ustawy, gorzej z przepisami wykonawczymi i urzędami, które mają je egzekwować.
Zdaniem Komisji, fatalnie sprawy się mają w rolnictwie. I już nie chodzi o to, że jest w większości zacofane, niedoinwestowane, niewydajne, z przerostem zatrudnienia. Ale o to, że skandalicznie spóźniamy się z wdrożeniem systemu IACS, niezbędnego, żeby nasi rolnicy mogli dostać choćby i częściowe dopłaty bezpośrednie. W tym celu trzeba zarejestrować w systemie komputerowym wszystkie gospodarstwa rolne, a w przyszłości każde pole i rodzaj uprawy, nie mówiąc o zwierzętach.