Sąd Lustracyjny, przed którym przywódca Sierpnia ze Szczecina stawał czterokrotnie, rażąco naruszył reguły oceniając dowody; pominął te, które były dla oskarżonego korzystne. Ten wyrok jest kolejnym ciosem w lustrację. Pokazuje on bowiem, jak trudno z dzisiejszej perspektywy państwa demokratycznego oceniać zachowania ludzi, często zwykłych robotników, przeciwstawiających się władzy w systemie totalitarnym. Jurczyk nie ukrywał przecież, że podpisał dokument o współpracy pod przymusem, uległ groźbom, bał się o siebie i swoją rodzinę. Podpisał go w atmosferze zastraszonego po wydarzeniach 1970 r. Szczecina, gdy nie było KOR, nie było wolnych związków zawodowych i poradników, jak się zachować wobec Służby Bezpieczeństwa. Tę atmosferę zapewne trudno odtworzyć na sali sądowej w III Rzeczypospolitej, ale wydaje się, że rzecznik interesu publicznego tak zacięcie ścigający Jurczyka i Sąd Lustracyjny, przed którym tak długo toczył się ten proces, mogli spróbować dotknąć tej trudnej historii i skomplikowanych losów ludzkich, zanim wydawali kolejne wyroki: winien. Wydaje się, że taka właśnie myśl zawarta jest w tym, co orzekł w końcu Sąd Najwyższy.
Zwolennicy lustracji uznali ten wyrok za sukces procesu lustrowania. Oto bowiem na drodze sądowej człowiek został oczyszczony, państwo prawa dowiodło swej skuteczności. Wątpliwa to argumentacja i sporo w niej hipokryzji. W międzyczasie Jurczyk stracił senatorski mandat, przestał być prezydentem Szczecina, spotykał się z pogardą tych, których w Sierpniu 1980 r. nie było stać na taką odwagę, by stanąć na czele strajku, którego los nie był przecież przesądzony. Zapłacił wysoką cenę za „rażące naruszenie reguł przy ocenie dowodów”. Być może teraz sądowy wyrok zwiększy jego szanse w kolejnym wyścigu do urzędu prezydenta Szczecina, którą to funkcję pełnił w przeszłości zupełnie bez powodzenia, skutkiem swych radykalnych, a często naiwnych poglądów.