Archiwum Polityki

Kraj rad

Pierwszy spór nowego rządu ze związkowcami na tle konsultowania ustaw podatkowych wywołuje pytanie o dzisiejszą rolę central związkowych, zwłaszcza przy tworzeniu prawa. Opiniowanie przez zainteresowanych aktów normatywnych jest praktyką zdrową. Pod warunkiem, że nie utrudnia funkcjonowania państwa.

Związki zawodowe, a przede wszystkim NSZZ Solidarność, odegrały u zarania III RP dużą rolę w przebudowie ustroju. Przez pewien czas zastępowały one niewykształcone jeszcze i bardzo wątłe instytucje przedstawicielskiej demokracji parlamentarnej – partie polityczne, a nawet sam Sejm. Od nich zaczął się antykomunistyczny ruch obywatelski, który odniósł zwycięstwo w wyborach z 1989 r. Z biegiem lat działacze Solidarności stali się głównymi współtwórcami niezliczonych prawicowych i centrowych stronnictw politycznych. Członkowie OPZZ uczestniczyli zaś w tworzeniu kilku partii lewicy.

Urok korporacji

Silna pozycja polityczna znalazła wyraz w unormowaniach prawnych, zwłaszcza w ustawie o związkach zawodowych z 1991 r. Dzisiaj, po ponad dziesięciu latach od jej uchwalenia, lektura tego tekstu rodzi wrażenie, iż jego twórcy pozostawali pod silnym urokiem korporatywistycznych teorii ustrojowych, zgodnie z którymi główną instytucją życia politycznego są zrzeszenia obywateli tworzone z uwzględnieniem ich przynależności zawodowej lub stanowej. Uregulowania podobne do tych, jakie znajdujemy w ustawie o związkach zawodowych, wprowadzone zostały też do innych ustaw: o organizacji pracodawców (1991 r.), izbach gospodarczych (1989 r.), izbach lekarskich (1989 r.), izbach aptekarskich (1991 r.). Tymczasem rozwiązania nawiązujące do idei korporacyjnej reprezentacji interesów społecznych z trudem jedynie dają się połączyć z rozwiązaniami opartymi na koncepcjach uznających pierwszeństwo terytorialnej reprezentacji politycznej, z partiami politycznymi, demokratycznymi wyborami do ciał przedstawicielskich i parlamentem stanowiącym centrum władzy ustawodawczej. Dlatego próby wiązania jednego systemu z drugim były w demokratycznym świecie stosunkowo rzadkie. U nas jednak tak właśnie się stało.

Polityka 46.2001 (2324) z dnia 17.11.2001; Społeczeństwo; s. 76
Reklama