Likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych zapowiadali przed wyborami zarówno liderzy PiS, jak i PO. Los tej formacji od wielu miesięcy był więc przesądzony. Ale kiedy w 2001 r. do władzy szedł SLD, Zbigniew Siemiątkowski też snuł podobne plany – wojskowy wywiad chciał przenieść do cywilnej Agencji Wywiadu, a kontrwywiad do ABW. I nic mu z tego nie wyszło, bo opór okazał się skuteczny. Sprzeciwił się szef MON Jerzy Szmajdziński (do dzisiaj jest największym krytykiem projektu likwidacji WSI), a prezydent Kwaśniewski nie tylko nie poparł Siemiątkowskiego, ale też uczynił wiele dla wzmocnienia WSI, m.in. kierując na ich szefa Marka Dukaczewskiego z prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Od lat działalność WSI budzi emocje i dzieli polityków. Zwolennicy upierają się, że funkcjonowanie podległych szefowi MON służb wywiadu i kontrwywiadu jest niezbędne dla bezpieczeństwa kraju. Przeciwnicy argumentują, iż WSI wyrodziły się, pozbawione kontroli stały się swoistym państwem w państwie. Nigdy nie przeprowadzono weryfikacji ich pracowników, a wielu z nich to agenci z czasów PRL (z Zarządu II Wywiadowczego i Kontrwywiadu WSW) swego czasu współpracujący z radzieckimi służbami wojskowymi, a dzisiaj nadal powiązani z dawnymi przyjaciółmi z Rosji.
Bez wątpienia weryfikacja personalna jest głównym powodem rewolucji czekającej wojskowy wywiad i kontrwywiad. Minister-koordynator ds. służb Zbigniew Wassermann nie ukrywa, że poddani jej zostaną wszyscy zatrudnieni w WSI (ok. 1800 osób). Będą odpowiadać na trudne pytania: co robili w czasach PRL, z kim się kontaktowali, z jakiej agentury korzystali? Ale też będą zmuszeni ujawnić źródła pochodzenia majątku prywatnego i szczegóły służby pełnionej już w III RP.