Anioł stróż nazywa się Centralne Biuro Antykorupcyjne, a powołanie go wpisano jako jeden z zasadniczych punktów porozumienia stabilizacyjnego zawartego przez PiS, Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin. Projekt ustawy powołującej CBA do życia jest pierwszym z pakietu zapisanych zamierzeń, który wszedł pod obrady Sejmu. Tym samym biuro, znane dotychczas głównie z opowieści jego przyszłego szefa Mariusza Kamińskiego, pojawiło się w całej krasie i okazałości.
Jeśli ktoś myślał, że rzecz ograniczy się do ścigania korupcji wśród ludzi władzy, grubo się pomylił. Już pierwszy artykuł projektu precyzuje, że CBA ma być służbą specjalną do zwalczania korupcji w instytucjach państwowych, samorządowych oraz życiu publicznym i gospodarczym, a także działalności godzącej w interesy ekonomiczne państwa. Jak zdefiniowane są te interesy? Otóż nie są zdefiniowane, a pojęcia nieostre mają to do siebie, że są rozciągliwe jak guma, z czego wynika, że CBA może zajmować się o wiele większą paletą spraw, niżby to z nazwy wynikało.
Takich przepisów jest w projekcie ustawy więcej. CBA ma ujawniać przypadki nieprzestrzegania określonych przepisami prawa procedur, podejmowania decyzji w przedmiocie: prywatyzacji i komercjalizacji, wsparcia finansowego, udzielania zamówień publicznych oraz przyznawania koncesji, zezwoleń, ulg, preferencji, kontyngentów, poręczeń kredytowych. I nigdzie nie zapisano, że muszą istnieć podejrzenia, iż te decyzje mają jakikolwiek związek z zachowaniami korupcyjnymi.
Będzie to więc w praktyce nowa służba specjalna,
już mówi się o niej „elitarna”, której wolno wkraczać w każdą dziedzinę życia, zwłaszcza że z zapowiedzi jej przyszłego szefa wynika, iż zamierza się zajmować także tym, kogo zatrudniają na przykład biznesmeni. Słynne przecież stało się ostrzeżenie, jakie pod adresem Jana Kulczyka, Ryszarda Krauzego czy Aleksandra Gudzowatego wystosował Kamiński stwierdzając, że zatrudnianie polityków w ich przedsiębiorstwach jest już monitorowane, choć biura jeszcze nie ma.