Już pierwsza kwerenda po warszawskich oddziałach polskich banków okazuje się zniechęcająca: do tej pory żaden z nich w zasadzie nie pośredniczył przy zakładaniu kont za granicą. Tak też najpewniej będzie nadal. W PKO BP, największym krajowym banku detalicznym, w Pekao SA, gdzie w czasach komunizmu trzymaliśmy większość naszych dewiz, w BPH PBK, a nawet w nowym Multibanku klient z ulicy wszędzie słyszy to samo: po zmianie prawa dewizowego nie przewidujemy żadnych nowych usług. Nawet założenie konta w jednym z zagranicznych oddziałów amerykańskiego Citibanku wymaga podróży i osobistego kontaktu z tamtejszym urzędnikiem. Jego warszawska placówka nie odegra roli kładki na Zachód. Skąd bierze się aż taka wstrzemięźliwość?
Najpewniej z dobrze pojętego własnego interesu. Krajowe banki, nawet jeśli mają zagranicznych właścicieli, nie chcą, żeby pieniądze z tutejszych lokat popłynęły na Zachód. I tak już sporo straciły po wprowadzeniu 20-proc. podatku od zysków z dochodów kapitałowych. Tylko trochę pomogły im (mało dziś opłacalne dla klientów) długoterminowe lokaty antypodatkowe. Wiele pieniędzy przepłynęło do funduszy inwestycyjnych i na zakup obligacji skarbowych. Zmalała też nasza skłonność do oszczędzania. Już szybciej można liczyć, że kilka banków zagranicznych, np. Deutsche Bank Luksemburg, Credit Suisse, Raiffeisen lub inny austriacki bank, gdzie zyski z lokat obcokrajowców nie są opodatkowane, zdecydują się otworzyć w Polsce własne oddziały obsługujące klientów detalicznych i będą zachęcać do zakładania większych lokat czy też kupna obcych papierów wartościowych. Wówczas dla polskich banków pojawiłaby się konkurencja. Na razie jednak nikt oficjalnie nie przedstawił takich planów.
Przeszkodę w postaci braku pośrednika można oczywiście dość łatwo ominąć.