W opowiastce modli się kuzynek Wiecznego Tułacza, wznosząc wzrok ku niebu:
– Wszechmogący! Popatrz na to, co dzieje się na ziemi i odpowiedz: kto tu zwariował, Ty czy ja?
Nie przesadzajmy, tak źle nie jest. Mój ulubiony felietonista abp Życiński („styl człowieka niedogolonego” – cytat z klasyka) napisał, że do wyborów samorządowych pójdziemy pielgrzymką. To rozumiem: ludziska przywykli do pielgrzymek zastępujących im wczasy pracownicze. Mamy wybrać najlepszych, klepniętych przez autorytety, no to ich wybierzemy, maszerując karnie i kornie w szyku pielgrzymkowym. Nie będzie zdziwień, o co łatwo, gdy kandydaci znani są jedynie z mediów. – Pan to on? – dopytywała się babina, widząc na żywo swego ulubieńca. – Tak, on to ja – usłyszała.
Ale to drobiazg. Znajomy wybrał się z synalkiem na konwencję Prawa i Sprawiedliwości, zwabiony informacją, że hymn PiS odełka kochliwa politycznie aktorka. Niestety, znajomy musiał wyjść przed czasem: bachor najpierw się nudził, później, gdy pojawili się Kaczyńscy, zawołał: – Tatusiu, tatusiu, dlaczego jego jest dwóch?
Nie zaskoczyła mnie inicjatywa znajomego, by zobaczyć z bliska kandydata na prezydenta. To przecież wędrówka w przeszłość. Lekcja historii z rekwizytami. Tyle napisano i powiedziano o swarliwej szlachetczyźnie, o kontuszowych pieniaczach, besztających sądy i sędziów, mających za nic paragrafy kodeksów, gdy tylko werdykt nie był po ich myśli. Do szkolnych podręczników zawędrowały sceny okazywania sejmikującym futer podbitych wyrokami i pozwami. Zdaje się, że pretendujący do rządzenia Warszawą Lech K. mógłby zademonstrować zebranym również taką kolekcję, zastępującą podszewkę paletka.