Stołeczny muzyczny teatr Roma przyzwyczaił nas do premier światowej klasyki musicalowej, jak „Miss Saigon” czy „Grease”. Najnowsza wystawiana tu produkcja z pewnością do superprzebojów Brodwayu nie należy. „Pięciu braci Moe”, bo o nich mowa, jest historyjką banalną i wątlutką, przy której takie na przykład „Koty”, to prawdziwe kino akcji. Ale też nie opowieść jest tu ważna, ale piosenki Louisa Jordana, które mają stać się okazją do popisów wokalnych, aktorskich, tanecznych, a nawet akrobatycznych szóstki aktorów (uwaga, w musicalu nie występuje ani jedna kobieta). Reżyser Olaf Lubaszenko i choreograf Marek Pałucki z tak postawionego zadania wywiązali się bardzo przyzwoicie. Tempo jest zawrotne i sporo tu zabawnych, a nawet bardzo zabawnych pomysłów, choć też – niestety – zdarzają się sceny, które z dobrym smakiem nie mają nic wspólnego (piosenka o kurczaku, przebieranki za kobiety). Cała szóstka aktorów doskonale śpiewa, choć niektórzy wykazują pewną ociężałość w bardziej wymyślnych układach tanecznych. Ogólne wrażenie jest jednak zaskakująco dobre zważywszy, że „Pięciu braci...” to nie „Trzy siostry”, ale zewnętrzna wobec teatru (Roma tylko wynajmuje salę), komercyjna produkcja, nastawiona z założenia na zysk. Kto chce się oddać przez dwie godziny beztroskiej i bezpretensjonalnej zabawie, ten jednak z pewnością nie poczuje się rozczarowany. A czegóż więcej chcieć w gorące letnie dni. P.Sa.
[dobre]
[średnie]
[złe]