Archiwum Polityki

Wyrąbali czereśniowy sad

Ziemia za rzeką stała się dla nich rajem utraconym. Zabużanom zostały po niej wspomnienia o wiekowych drzewach i rozległym horyzoncie, pliki sepiowych fotografii i grube segregatory pism, podań i zażaleń.

Irena Jędrzejowicz ma w plastikowym pudełeczku przewiązanym sznurkiem ziemię z Atteczyzny. Chce ją zabrać do grobu. Ziemię przywieźli przyjaciele. Nie pojechałaby tam za żadne skarby. Widziała zdjęcia: dwór spalony, po parku nie ma śladu. Osiemsetletni dąb, altana z pięciusetletnich lip, piękne kasztany, graby – wszystko wycięte. Polesie ma zostać w pamięci takie, jakie było.

– Tam pejzaż ma szeroki, rozrzutny gest. Daje uczucie wolności – wspomina. – Mieliśmy w domu zwyczaj siadać po kolacji na ganku i w ciszy patrzeć na spadające gwiazdy. Nigdy już nie słyszałam takiej ciszy i nie widziałam tak rozgwieżdżonego nieba.

Dwór był rozległy, kryty gontem; warsztat kowala i stelmacha, serowarnia, gorzelnia – świat sam w sobie. Irena Jędrzejowicz jest jedną ze spadkobierczyń księcia Edwarda Bielskiego, ostatniego dziedzica Atteczyzny. Przysługuje jej tytuł księżniczki, ale nie lubi o tym mówić.

– Eksponowanie nazwiska, gdy nie ma się majątku, jest śmieszne – tłumaczy. A majątek pani Ireny to kawalerka na Ochocie, gdzie w pokoju duszą się masywne meble podarowane przez krewnych: fotele, toaletka z marmurowym blatem i okrągły intarsjowany stół. Łóżko trzeba było wcisnąć do wnęki w przedpokoju.

Pani Irena ma segregator z operatem finansowym wyceniającym majątek księcia Bielskiego na 10 mln zł i nikłą nadzieję na odzyskanie czegokolwiek.

– To suma nie do przełknięcia dla władzy, więc nas zwodzi i czeka, aż poumieramy – mówi. – Gdyby od razu powiedzieli, że nic się nie należy, byłoby uczciwiej. A oni dają i odbierają nadzieję.

Anna i Jan Gubrynowiczowie

mają w pamięci topografię Lwowa: place, kościoły, budynek sądu, ulice.

Polityka 39.2002 (2369) z dnia 28.09.2002; Społeczeństwo; s. 78
Reklama