Ibrahim Dżabla, jeden z przywódców zbrojnego ramienia Hamasu, zginął podczas wymiany strzałów z izraelskimi żołnierzami w obozie uchodźców w Dżeninie. Szałas żałobników stanął we wsi Mukibla, po izraelskiej stronie granicy. W szałasie takim, zgodnie z muzułmańską tradycją, opłakuje się śmierć bliskich. Ibrahim był bratem Amanii Dżabla, mieszkanki wsi. Pod chroniącą od słońca szarą markizą, na plastikowych, białych krzesłach, członkowie rodziny przez tydzień przyjmowali kondolencje krewnych i znajomych, niemal niekończący się korowód gości. Każdego poczęstowano cukierkiem symbolicznie słodzącym gorycz żałoby.
Szałasy żałobników w Mukibli, jak zresztą w większości arabskich wsi i osiedli w Izraelu, są ostatnio zjawiskiem niemal codziennym. Nie ma chyba nikogo wśród izraelskich Arabów, kto nie miałby bliskich krewnych na Zachodnim Brzegu lub w Strefie Gazy. Śmierć ginących tam odbija się echem tutaj.
Zrywane przyjaźnie
Amania siedzi pod portretem brata, przystojnego 40-letniego brodatego mężczyzny. – Szahid – wskazuje na portret. Nie wiadomo, czy jest to tylko stwierdzenie faktu, czy wyraz dumy. Szahid to muzułmanin, który stracił życie w jedynie słusznej sprawie Proroka. Trudno rozróżnić uczucia rodzinne od poczucia przynależności narodowej. Matka Amanii urodziła się w Dżeninie, wyszła za mąż za mieszkańca Mukibli, niektóre z jej dzieci znów przeniosły się do Dżeninu, niektóre żyją w Izraelu. Jedne są obywatelami państwa Izrael, inne bezpaństwowymi mieszkańcami terenów okupowanych. Losy rodzin żyjących tu od wielu pokoleń, jeszcze z okresu Imperium Osmańskiego, splotły się w ścisły węzeł; żadne wojny, żadne granice, żadne traktaty nie są go w stanie rozplątać.
Nieliczni przyłączają się do palestyńskiego ruchu wyzwoleńczego, czynnie wspomagając terroryzm.