Miał głos prawdziwie piękny z natury – jasny i silny, o ciepłej barwie. W części nagrań, które po nim pozostały, słychać to do dziś. Są jednak i takie, z których można „wysłyszeć”, że musiał doprawdy intensywnie pracować, by to brzmienie do tego stopnia popsuć. Wiele się pisze dziś o tym, że ponoć Kiepura oszczędzał się, ponieważ miał kłopoty z układem oddechowym. To jednak nie usprawiedliwia pretensjonalnej maniery, nie zawsze czystej intonacji, niestarannego wykańczania fraz czy nadużywania efekciarskich wysokich C. To prawda, że „chłopak z Sosnowca” kształcił się w Warszawie i Mediolanie, że sam starał się doskonalić swój warsztat – ale silniejsze były narowy wynikające ze śpiewania nie tyle dla publiczności, co pod publiczkę.
Wieczny chłopak
Jose Carreras, zapytany kiedyś przeze mnie w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, w czym upatruje powód szczególnej atrakcyjności głosu tenorowego, wyraził przypuszczenie, że jedną z przyczyn jest fakt, iż głos ten odbierany jest jako młodzieńczy. Istotnie, młody amant w operze jest zawsze tenorem. Kiepura doprawdy miał szczęście: trudniej byłoby mu zapewne być „chłopakiem z Sosnowca”, gdyby śpiewał basem.
Chłopcy, jak wiadomo, lubią się popisywać, zwracać na siebie uwagę za wszelką cenę. W tej dziedzinie Kiepura pozostał chłopcem przez całe życie. Jeszcze w rodzinnym Sosnowcu w drodze na pasterkę, gdy tłum wiernych śpiewał „Bóg się rodzi”, on krzyknął „Alleluja!”. W wojsku śpiewał dla kolegów wdrapując się na beczkę. Po latach beczkę zamienił na balkony hoteli i dachy aut. Nigdy nie było mu dość popularności. Do końca życia, mimo widocznej gorszej już formy, nie wyobrażał sobie zejścia ze sceny.