W ubiegłym roku tygodnik naukowy „Nature” opublikował prognozy demograficzne, z których wynika, że w drugiej połowie XXI wieku będzie nas na Ziemi „zaledwie” około 9 mld. Co więcej, jeszcze przed końcem obecnego stulecia liczba ludności świata zacznie powoli spadać. Podobne wyniki uzyskali wcześniej demografowie pracujący na zlecenie ONZ. To dobra wiadomość. Niestety, jest również zła: społeczeństwa zaczną się starzeć. W 2100 r. prawie połowa mieszkańców Europy (jeśli nie nastąpi masowa imigracja z innych kontynentów) przekroczy 60 lat. Więc to nie nadmierna płodność, lecz starość stanie się poważnym wyzwaniem ludzkości.
– Rzeczywiście, przez wiele lat wśród części naukowców popularny był pogląd o grożącym nam wybuchu bomby demograficznej – mówi prof. Janina Jóźwiak z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. W ostatnim stuleciu nastąpiła zmiana modelu reprodukcji ludności. Mówiąc prościej: kiedyś kobiety rodziły bardzo dużo dzieci, ale równocześnie bardzo dużo ich umierało jeszcze w dzieciństwie. Tempo wzrostu ludności było więc niewielkie. Później, dzięki postępom medycyny i wzrostowi zamożności, spadać zaczęła umieralność. Natomiast liczba urodzeń pozostawała na wysokim poziomie. – Nazywamy ten okres w naszym żargonie pierwszym przejściem demograficznym. To właśnie wtedy, a dokładnie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w., mieliśmy do czynienia z tzw. eksplozją demograficzną – wyjaśnia prof. Jóźwiak.
Naukowcy zakładali, że bardzo wysokie tempo wzrostu ludności będzie trwało nadal. Klub Rzymski ostrzegał przed katastrofą związaną z przeludnieniem Ziemi. Dlatego jeszcze 10 lat temu prognozy demograficzne bardzo różniły się od obecnych.