Tegoroczny cykl zawodów w Międzyzdrojach, Juracie i Łebie ściągnął najlepszych przedstawicieli Formuły Windsurfing i mnóstwo widzów. Windsurfing bowiem, w przeciwieństwie do rozgrywanych daleko od brzegu regat żeglarskich, stał się szalenie widowiskowy i gromadzi nad Bałtykiem i jeziorami tysiące widzów. Kiedy na starcie do wyścigu ustawia się ponad 80 zawodników, kiedy zaczynają się taktyczne harce oraz walka o jak najlepsze miejsce w stawce, kiedy wreszcie cała ta kawalkada rusza pod wiatr rozwijając na wodzie wachlarz żagli, jest na co popatrzeć. Publiczność ciągnie także dlatego, że wyścigi deskarzy są dość czytelne, organizatorzy starają się maksymalnie blisko brzegu ustawiać trasę. Barbara Grabarz, główna sędzia i osoba odpowiedzialna za ustawienie boi wyznaczających trasę, nie ma wątpliwości, że o ile górne boje mogą być dość daleko od brzegu, to ostatnia prosta i linia mety muszą być w zasięgu wzroku, jak najbliżej brzegu. Czasami takie rozwiązanie jest dla żeglarzy rzeczywiście niełaskawe, o czym przekonał się Wojciech Brzozowski w Łebie, kiedy to rozpędzony, zbyt blisko podpłynął do brzegu i zahaczył statecznikiem o łachę piachu. Skończyło się na wywrotce. A w końcu każda publiczność kocha zwycięstwa swoich zawodników. W windsurfingu Polacy należą do najlepszych na świecie. Dorota Staszewska (Pol 1 na żaglu) jest mistrzynią świata, Wojciech Brzozowski (Pol 10) był najlepszy dwa lata temu, a w ubiegłym sezonie zdobył w Brazylii medal brązowy. Alex Grynis (Pol 86) był młodzieżowym mistrzem, a Michał Polanowski (Pol 16) mistrzem juniorów. To już całe pokolenie mistrzów.
Jak to się stało, że w chłodnym nadbałtyckim kraju, gdzie sezon żeglarski trwa tylko cztery miesiące, wyrosło tak zdolne pokolenie młodych ludzi zakochanych w desce z żaglem? Jak doszło do tego, że dwójka warszawiaków skazana w początkach kariery na mętną wodę Zalewu Zegrzyńskiego wygrywa na akwenach od Hawajów po Tajlandię?