Nie było „grzechu w pałacu arcybiskupim” w Poznaniu. W liście do wiernych swojej diecezji abp Juliusz Paetz zaprzeczył „wszystkim faktom” podanym w mediach. Nie było grzechu, była za to nieludzka nagonka medialna z kłamliwego poduszczenia „kilku osób”. List arcybiskupa Paetza oznacza, że w miesiąc po ujawnieniu sprawy hierarcha czuje się mocny i chce opuścić pole bitwy z tarczą. Być może poza kulisami ustalono już scenariusz, jak mu w tym pomóc. Ulubiony argument kościelny, by nie działać pod presją mediów, sprowadził się w praktyce do ucięcia publicznej dyskusji wewnątrz Kościoła.
Abp Paetz zapewne odejdzie, ale w glorii męczennika i lojalnego syna Kościoła. Grupę katolików świeckich i duchownych, która alarmowała – bynajmniej nieanonimowo! – władze kościelne, czeka los pariasów. Pokrzywdzeni klerycy będą milczeć – ze wstydu lub pod presją. Dalszych wyjaśnień ze strony Kościoła nie będzie. Choć sprawa poznańska wstrząsnęła Polską, Kościół ma sprawiać wrażenie niewzruszonego monolitu, który ani drgnął.
Taki scenariusz służy doraźnym interesom Kościoła instytucjonalnego, ale na dłuższą metę jest autodestrukcyjny. Kto chce rozliczać moralnie wszystkich prócz siebie, traci moc perswazji etycznej.