Najwięcej w Unii zarabiają Duńczycy (średnio miesięcznie 3480 euro), tamtejsza płaca jest pięciokrotnie wyższa niż u nas (650 euro). Polakom jednak zazdroszczą Litwini i Łotysze, mający pensje dwukrotnie niższe. Rozpiętość średnich zarobków między członkami Unii jest spora, naszą pozycję można by określić jako drugą–trzecią od końca. Na szczęście mocno różnią się także ceny. W Polsce są one najniższe, zbliżone do połowy przeciętnej unijnej, choć na stacji benzynowej trudno w to uwierzyć. Różnice cen powodują, że faktyczna odległość między najbogatszymi a najbiedniejszymi jest dużo mniejsza, niż wykazywałaby nominalna wysokość zarobków. A nasza pozycja nie jest wcale najgorsza. Za średnią krajową możemy włożyć do koszyka trochę więcej niż jedną trzecią tego, co Niemcy i Duńczycy, bo tych ostatnich najbardziej bije po kieszeni drożyzna. Gdyby więc Polak mógł wybierać, to pewnie najchętniej zarabiałby w Danii, wydawał w kraju, a z fiskusem rozliczyłby się w Luksemburgu. Podatki są bowiem trzecim czynnikiem utrudniającym porównania.
Na szczęście wyręczają nas Szwajcarzy z UBS Prices and Earnings, którzy zastąpili pieniądze... hamburgerami. Patrząc na indeks Big Maca od razu widzimy, komu jak się powodzi. Odpowiada on bowiem na pytanie, jak długo trzeba pracować na hamburgera (bierze się pod uwagę przeciętną płac z 13 zawodów po opodatkowaniu). W UE najkrócej, bo 15 minut, pracuje się na Big Maca w Irlandii i Niemczech. Natomiast ponad godzinę (62 minuty) na Litwie. Polaka stać na Big Maca po 44 minutach pracy. Nic dziwnego, że z badania satysfakcji wynagrodzeń, jakie przeprowadził portal wynagrodzenia.pl, wynika, że aż 66 proc. ankietowanych jest ze swoich zarobków niezadowolona. Jedynie co dziesiąty zapewnił, że nie jest to dla niego powód, aby myśleć o zmianie pracy.