W aktach głośnej ostatnio sprawy inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej” (formalnie: inspirowanie publikacji prasowych narażających osoby publiczne na utratę zaufania) znajdują się m.in. zeznania świadka Jacka Marciniaka. Dzisiaj toczy się spór, czy faktycznie szukano przekraczających uprawnienia oficerów UOP, czy też skupiono się na śledzeniu dziennikarzy. Być może to właśnie zeznania Marciniaka są kluczem do rozwikłania tych wątpliwości.
Jacek Marciniak (30 l.) stał się znany w środowisku dziennikarskim, kiedy z hukiem wyleciał z posady asystenta ówczesnego posła Ireneusza Sekuły (SLD). Oferował swoje usługi i informacje wielu reporterom stołecznych redakcji – był też w „Polityce”, ale uznaliśmy go za osobę niewiarygodną. Podobnie rewelacje byłego asystenta Sekuły potraktowali inni dziennikarze. Przesłuchujący go prokuratorzy Józef Giemza i Roman Pietrzak naszych wątpliwości najwyraźniej nie podzielali.
Marciniak, kilkakrotnie przesłuchiwany, opowiadał im o swoich kontaktach z Anną Marszałek i Bertoldem Kittelem z „Rzeczpospolitej” oraz z Andrzejem Szozdą, wówczas dyrektorem programowym radia TOK FM. Twierdził, że z Szozdą spotykał się kilkadziesiąt razy i dzięki niemu nawiązał kontakt z pewnym oficerem UOP, który miał go nakłaniać do zbierania haków na polityków lewicy, ale także UW i niektórych działaczy AWS. Prokuratorów zainteresowały też plotki, jakie Marciniak znał na temat red. Marszałek, więc ten chętnie się nimi dzielił. Opowiadał, co się w środowisku mówi o dziennikarce, że jest nielubiana, bo nie chodzi na bankiety i nie szuka informacji, „ona je po prostu ma”.
Marciniak pochwalił się prokuratorom, że niektóre rozmowy z red. Szozdą i Anną Marszałek nagrał bez ich wiedzy.