Nowa władza stara się sprawić wrażenie, że ma patent na wszystkie problemy związane z uczeniem i wychowywaniem dzieci. Narodowy Instytut Wychowania przygotuje narodowe programy wychowawcze. Wydawców podręczników zmusi się do obniżki cen podręczników. Jak nie prośbą, to groźbą wprowadzenia cen regulowanych. Wszystko się załatwi. Centralnie. Generalnie. W dziedzinie oświaty władza deklaruje to co w innych dziedzinach: monitoring, kontrolę, obserwację, ocenę.
Być może po kilku miesiącach sporu Ministerstwu Edukacji uda się dojść do rozsądnego porozumienia z wydawcami podręczników. Niewykluczone, że skończy się wreszcie mitręga z wyborem rzecznika praw dziecka i społeczeństwo uwierzy, że ten urząd przydaje się do czegokolwiek poza tym, że jest poręcznym narzędziem targów politycznych.
Może nic strasznego się nie dzieje, w końcu 11 mln zł rocznie, które ma pochłaniać ów Instytut, to nie jest w skali państwa wielki wydatek. Może nie dojdzie do tego, że w końcu MEN zajmie się wydawaniem tanich, jedynie słusznych podręczników. Może któraś z pań, która zostanie ową rzeczniczką dzieci, ujawni jakąś sensowną wizję tego urzędu. Być może wszystkie te zabiegi władzy związane ze szkołą, dziećmi i wychowaniem to tylko propagandowe harce. A jednak budzą one pewien żal.
Wszyscy, którzy urodzili się przed 1975 r., muszą mieć w pamięci szkołę z czasów PRL. Nuda i lęk. Nuda uroczystych akademii ku czci jedynie słusznego ustroju. Nuda lekcji prowadzonych pod strychulec. Nuda zgrzebnych podręczników. Zasadą organizującą tamtą szkołę była urawniłowka. Żadnych niebanalnych pomysłów, żadnych niekonwencjonalnych zachowań, żadnych nieprzewidzianych programami i wytycznymi pomysłów. Lęk, by się nie wychylić, dotykał uczniów, nauczycieli, urzędników nadzorujących oświatę.