Archiwum Polityki

Kim Ki-duk, reżyser „Łuku”, o swoich próbach zrozumienia świata

„Łuk” to symboliczny melodramat o miłości nastolatki i starszego mężczyzny. Co pana skłoniło do zajęcia się tym tematem?

Wymyśliłem „Łuk” zastanawiając się, jak będzie wyglądało moje życie za kilkadziesiąt lat, gdy będę stary. Co się stanie z moimi emocjami, pożądaniem.

Patrząc z perspektywy europejskiej można by mówić o nawiązaniu do popularnej w kulturze Zachodu postaci Lolity.

Film jest przypowieścią, a nie prostą, realistyczną historią. Chodziło mi o skonfrontowanie dwóch różnych typów ludzkiej namiętności: młodzieńczej pasji i dojrzałego pożądania, które wcale nie znika w sędziwym wieku. W przeciwieństwie do książki Nabokova, starzec nie uprawia miłości fizycznej z nastolatką, tylko łączy się z nią duchowo.

Jakie znaczenie przypisuje się takiemu związkowi w koreańskiej tradycji?

Ta relacja – w sensie symbolicznym – znajduje odzwierciedlenie w filozofii buddyjskiej i w szamanizmie. Tak jak łuk, który może być wykorzystany jako broń i jako instrument do gry, wszystko, co nas spotyka i otacza w życiu, ma swoje dwie strony: dobrą i złą.

W filmie dziewczyna potrafi przepowiadać przyszłość. Dlaczego nigdy nie słyszymy jej wróżb?

Bo wróżby zawsze brzmią tak samo. Można osiągnąć szczęście albo być nieszczęśliwym, albo można przeżywać te dwa stany jednocześnie, co właśnie przydarza się bohaterom filmu.

Dlaczego większość pana filmów rozgrywa się w ciszy?

Moi bohaterowie milczą, bo zostali w przeszłości głęboko zranieni. Ich wiara została zachwiana. Słyszeli, jak ktoś do nich kiedyś mówił: Kocham cię, a potem widzieli okrutne, przeczące tym wyznaniom zachowania. Poczuli się oszukani i rozczarowani. Ich wycofanie w głąb siebie często przeradza się w dziwne, niekiedy niezrozumiałe zachowanie.

Polityka 10.2006 (2545) z dnia 11.03.2006; Kultura; s. 62
Reklama