Montaże Romana Cieślewicza tworzone są przez wzrok, który zagląda do środka głowy” – pisał André Ruellan. Jego dzieło jest „wielkim archiwum naszej kultury wizualnej” – wtórował mu Joelle Lebailly. Tak krytyka francuska przyjmowała prace Cieślewicza w czasie, gdy był on w pełni sił twórczych, działając na wielu polach jako autor plakatów, wystaw, wydawnictw graficznych, współdziałając ze słynnym paryskim Centre Pompidou, ucząc na uczelniach artystycznych Francji i Belgii. Zbiór tych i podobnych opinii udało mi się zgromadzić, gdy wspólnie z Cieślewiczem w 1988 r. pracowałem nad polskim wydaniem albumu jego prac, który zresztą dotąd się nie ukazał.
W Polsce Cieślewicz przez długi czas wpisywał się po prostu w poczet znakomitych twórców polskiego plakatu i dopiero późniejsze wystawy jego prac – w tym także najnowsza w poznańskim Muzeum Narodowym – uprzytomniają nam stopniowo zarówno odrębny charakter, jak i uniwersalny wymiar jego dzieła, który wcześniej niż u nas zauważyła krytyka europejska.
Krytykę zachodnią zafascynowała szczególnie ta osobliwość sztuki Cieślewicza, która u nas, w kraju niezliczonych migracji, istotnie mogła ujść uwadze. Chodzi mianowicie o jej związek właśnie z migracjami, a więc z podróżami zarówno w przestrzeni, jak i w czasie, bez których zrozumienie tej sztuki jest niemożliwe. W wywiadzie, jakiego udzielił dziennikowi „Le Monde” latem 1986 r., Cieślewicz (urodzony we Lwowie w 1930 r.) mówił: „Urodziłem się w enklawie dawnego imperium austro-węgierskiego. Tu również wzrastali lub przebywali Bruno Schulz i Witkiewicz.