Sprawa pierwsza – żeby policja była policją. Czego to nie robi policja poza ściganiem przestępstw? Doprowadza alkoholików na przymusowe leczenie, asystuje komornikom i funkcjonariuszom urzędów miar, doręcza wezwania sądowe, konwojuje więźniów i aresztantów, przyjmuje zawiadomienia o zagrożeniu zabytków, zabezpiecza majątek osób samotnych, które udają się do domów pomocy społecznej, pisze opinie o podejrzanych o przestępstwa, deponuje sieci kłusowników ryb i egzaminuje kandydatów na myśliwych. To jest tylko niewielka część jej zajęć zestawionych przez Komendę Główną. Od dawna powinny należeć one do urzędów gminnych, kuratorów sądowych, firm kurierskich, służb ochrony zabytków i wielu innych instytucji. Dodajmy do tego obciążenie papierkowe, związane z prowadzonymi dochodzeniami i śledztwami (ankietowani przez Fundację Helsińską dzielnicowi i oficerowie dochodzeniowi na pierwszym miejscu wśród przeszkód w pracy wymieniali biurokrację procesową) , a wszelkie projekty w rodzaju „bezpieczne miasto” czy „narodowy program zapobiegania przestępczości” stają pod znakiem zapytania. Rozproszenie działań policji i ich zbiurokratyzowanie to nie jest fundament, na którym można budować trwałe zmiany i radykalną poprawę porządku publicznego. To zachwaszczone przedpole musi być oczyszczone. Bez tego do znudzenia powtarzane zapewnienie o liczniejszych patrolach policyjnych na ulicach naszych miast zostanie nadal i na długo pobożnym życzeniem.
Sprawa druga – komu wydawać zezwolenia na broń.
Zezwoleniami na broń dla obywateli nie należy szafować.