Na spotkaniu w Genewie rozpromienieni ministrowie Hillary Clinton i Siergiej Ławrow przycisnęli guzik „reset”, zapowiadając radykalną zmianę stosunków amerykańsko-rosyjskich. Pani Clinton posunęła się nawet tak daleko, że postawę poprzedniego rządu wobec Rosji nazwała „konfrontacyjną” i zapowiedziała nowe podejście. Priorytetem będzie teraz zawarcie nowego układu o rozbrojeniu strategicznym, przewidującego redukcję liczby głowic jądrowych do tysiąca z każdej strony, co będzie wyczynem nie lada, zważywszy że oba mocarstwa mają ich obecnie razem około 25 tys. Waszyngton spodziewa się też wydatnej pomocy Moskwy w kontroli irańskiego programu atomowego.
Czy ten zwrot to nie naiwność nowej ekipy w Waszyngtonie, zważywszy że nie usunięto jeszcze rumowiska po wojnie gruzińskiej? Sytuację geopolityczną cechuje dziś wielka dynamika. To, co było prawdą wczoraj, nie jest już prawdą dzisiaj: kryzys sprowadził Rosję na ziemię, porzuciła ona, miejmy nadzieję na długo, wojowniczą retorykę. Premier Putin, jeszcze w styczniu w Davos, świadom głębokiego załamania gospodarczego, promował Rosję jako odpowiedzialnego partnera w energetyce, handlu i polityce, mówiąc zachodnim partnerom: „Płyniemy w tej samej łodzi”.
Bardzo prawdopodobne, że rozpoczyna się era współpracy Zachodu z Rosją na zasadzie bardzo pragmatycznej: pola współpracy, a nawet entuzjazmu, będą współistnieć z polami, na których Ameryka nie ustąpi: przyszłe rozszerzenie NATO, niezgoda na budowę rosyjskich stref wpływów na obszarze dawnego ZSRR czy na rozbiór Gruzji. Trudne problemy zostaną gdzieś wpisane do protokołu, ale niezgoda nie będzie hamowała współpracy. Tworzy to dla Polski niebezpieczeństwo, iż nasze nieporozumienia, zapętlenia w stosunkach z Rosją zostaną w globalnej, strategicznej polityce odsunięte na bok jako zaściankowe.