Anna Stawicka pamięta, że adwokatem polskiej sprawy została za sprawą Anatolija Jabłokowa, o którym wiedziała, że był kiedyś prokuratorem wojskowym i stał na czele grupy śledczej badającej w połowie lat 90. sprawę katyńską. Może ty się tym zajmiesz – zaproponował Stawickiej pod koniec 2006 r. Z pozoru wyglądało to na błahostkę. Chodziło tylko o odtajnienie dokumentów ze śledztwa katyńskiego, które dotyczyło przeszłości sprzed prawie 70 lat i rehabilitację zaledwie 10 polskich oficerów z 22 tys. zamordowanych w Rosji radzieckiej.
Szybko jednak się okazało, że 37-letnia moskiewska adwokatka o filigranowym wyglądzie rozpoczęła wojnę z wielkim imperium, które przez wiele lat próbowało zrzucić winę za Katyń na Niemców. – Każdy, kto zna kroniki procesu norymberskiego, wie, że naszym się to nie udało – mówi. – Absurdalne jest, że my wciąż ukrywamy dokumenty w tej sprawie. Stawicką odnalazł w Rosji Ireneusz Kamiński, pełnomocnik rodzin pomordowanych w Katyniu oficerów: – Żeby sądzić się z Federacją Rosyjską, potrzebowaliśmy adwokata na miejscu. Szukaliśmy kogoś kompetentnego i odważnego, kto sprawdził się już w podobnych postępowaniach. Stawicka nadawała się idealnie. To ona broniła Czeczenów w sporze z Federacją Rosyjską, ona też reprezentuje rodzinę zamordowanej dziennikarki Anny Politkowskiej. – Zgodziła się pracować dla nas za symboliczne honorarium, bo wie, że to sprawa szczególna – mówi Kamiński.
– W takich sprawach narodowość ofiar jest nieważna, czy to Rosjanie, czy Polacy. Ważne, że jedni ludzie strzelali do drugich, a ta prawda do dziś nie została do końca ujawniona. Jest wiele pytań i niedomówień, na które trzeba odpowiedzieć – mówi Stawicka i dodaje, że nie jest dla niej jasne, dlaczego w latach 90.