Archiwum Polityki

Mała Emigracja

Amerykańska Polonia mogłaby poprawić nasz wizerunek w Stanach. Ale sama nie ma tu mocnej pozycji. Wini za to... Polskę.

Pytania typu „Co ma kraj z naszych w Ameryce?” zadają przedstawiciele narodów, które mają kłopoty z państwowością czy suwerennością albo oczekujących pomocy od Ameryki i zamieszkałej tam swojej diaspory. Polonię można więc porównywać z innymi podobnymi mniejszościami etnicznymi w USA, jak Żydzi, Ukraińcy, Ormianie czy Kubańczycy. Na ich tle – doskonale zorganizowanych i tworzących silne lobby – wypadamy rzeczywiście blado. Ale inni, jak np. Niemcy czy Włosi, nie startują w tej konkurencji, tylko roztapiają się w amerykańskim tyglu i nikt w ich ojczyźnie nie ma o to pretensji. Po drugie, słynne 10 mln Polaków w Stanach to mit: polskość przytłaczającej większości z nich sprowadza się do zakreślenia pozycji „Polish” w rubryce pochodzenie etniczne i ewentualnego zamiłowania do pierogów. Tych, którzy poczuwają się do żywych więzi z krajem, głosują uwzględniając interesy Polski i śledzą toczące się tam wydarzenia, jest może półtora miliona.

Coś dla kraju

Polonia spełniła właściwie swoją historyczną misję. Powojenna emigracja pomogła – w zakresie, na jaki było ją stać – w walce o odzyskanie niepodległości, uznanie przez zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie (nacisk na rząd USA, aby tego dopilnował) i o wejście Polski do NATO (kampania lobbystyczna w Kongresie). Dziś, oprócz starej Polonii i pokolenia weteranów II wojny, mieszka w USA coraz więcej przedstawicieli emigracji solidarnościowej i postsolidarnościowej. W odróżnieniu od swych chłopskich poprzedników sprzed wieku przybyli do Ameryki z dyplomami uniwersytetów, wysokimi kwalifikacjami i zwykle dość dobrą znajomością języka.

Polityka 35.2006 (2569) z dnia 02.09.2006; Świat; s. 54
Reklama