Mieszkańcy Göteborga, portowego miasta na zachodnim wybrzeżu Szwecji, przeżywali w grudniu chwile grozy. Do przystani rybackiej, położonej blisko historycznego centrum, przybył kuter rybacki z nieco przyciężkim tego wieczora połowem. Przy rozładowywaniu trału wypadła z niego, na szczęście na skrzynki z rybami, ogromna mina. Natychmiast zatrzymano ruch w promieniu ponad kilometra od portu, w tym także na mostach łączących miasto podzielone ujściem rzeki Göta. Mieszkańcom poradzono przez radio, żeby nie opuszczali domów i na wszelki wypadek nie zbliżali się do okien. Mina okazała się pozostałością z I wojny światowej, ale zanim to potwierdzono, miasto na jakiś czas zamarło, a mieszkańcy Sztokholmu odczuli konsekwencje tego wydarzenia, ponieważ nie otrzymali na czas ryb i skorupiaków na świąteczne stoły.
Minę wywiozła i zdetonowała marynarka wojenna. Wszystko skończyło się „i tym razem szczęśliwie”, komentowali rybacy, którzy od lat domagają się od szwedzkiego rządu ostatecznego oczyszczenia dna Bałtyku z wojennych pozostałości. Miny wielokrotnie wplątywały się w sieci, a rybacy bywali poparzeni iperytem, zwanym także (od swego zapachu) gazem musztardowym. Socjaldemokratyczny burmistrz Göteborga Göran Johansson wszedł w konflikt z socjaldemokratycznym rządem, który w ramach oszczędności usunął z miasta specjalną jednostkę wojskową wyszkoloną do usuwania takich zagrożeń.
Podczas ostatniej wojny na tym obszarze Bałtyku rozłożono około 165 tys. min morskich, których, po ustaniu działań wojennych, nie udało się od razu usunąć, bo nie pozwalała na to ówczesna technika. Mimo upływu lat miny, nawet te z pierwszej wojny, są nadal aktywne. Nie dalej jak przed rokiem zginęło 3 rybaków holenderskich, którzy też wyciągnęli z morza starą minę.