Robert Wichrowski, reżyser „Francuskiego numeru” (reklamowanego jako „najlepsza komedia roku”), zaryzykował i poszedł pod prąd do cna wyeksploatowanym konwencjom powiadającym, że komedia musi być zabawna, zaś akcja wartka i zaskakująca. Oglądając „Francuski numer” w ogóle nie jest nam do śmiechu, a efekt ten reżyser osiąga bez trudu. Jego narracja jest nieporadna, pełna niezaskakujących zwrotów akcji, ale przez to wymuszająca skupienie i pełne napięcia oczekiwanie, że wreszcie zdarzy się coś naprawdę nieoczekiwanego i śmiesznego. Nadzieje te potęguje doborowa stawka aktorów (m.in. Karolina Gruszka, Jan Frycz, Maciej Stuhr, Robert Więckiewicz), którzy nieraz pokazali, że potrafią grać dobrze i śmiesznie. Tutaj pokazują, że jeśli takie jest zamierzenie, potrafią być w ogóle nieśmieszni. Przy użyciu wyrazistych środków aktorskich udaje im się wykreować postacie płaskie i nieciekawe, w dodatku przygłupie. Wśród bohaterów są zresztą nie tylko Polacy, ale również obywatel Czarnego Lądu i mieszkaniec Kaukazu, dzięki czemu autor udowadnia, że płaskość i głupkowatość to problem nabrzmiały, ale szerszy, przekraczający wszelkie granice. W tym niełatwym w odbiorze filmie reżyser niekiedy puszcza do widza oko, chcąc pokazać mu, że gdyby tylko chciał, bez trudu zabiłby go śmiechem. Stąd np. szalenie zabawna scena, gdy pies podróżujący autem razem z bohaterami nieoczekiwanie psuje powietrze i wszyscy muszą wysiąść, bo nie mogą wytrzymać. Na szczęście wywoływanie łatwego, ale pustego śmiechu nie jest jego celem. „Francuski numer” to komedia przewrotna – nudna i przygnębiająca, ale w jej tle czai się dramat, który widz wyczuwa już od pierwszych kadrów.