Jedna z żoliborskich podstawówek na niedawny Dzień Matki wystawiła spektakl, w którym toczy się dialog anioła z Bogiem, męczącym się nad stworzeniem matki. „Tworzę matkę doskonałą, a więc pracy mam niemało. Popatrz proszę na nią. Musi się nadawać do prania i sprzątania, zjadania resztek z poprzedniego dnia” – opisuje Bóg. „Sprawiłem już, że sama zdrowieje. Umie ugotować coś z niczego, pod prysznicem utrzyma chłopca dziewięcioletniego”. Anioł wyraża obawę, że matka jest zbyt krucha i mała. Faktycznie, na resztkach z poprzedniego dnia może daleko nie zajechać. Bóg tworzy więc dla niej partnera: „Dużego, silnego, mądrego pioniera”. „Któż to taki? To olbrzym prawdziwy!” – zachwyca się anioł. „To ojciec – głowa całej rodziny” – informuje dumny Bóg. Ojciec ma ponadto „silny, lecz łagodny głos i oczy spokojne i wyrozumiałe”. Wspaniale uzupełniają się z matką, której głos nie był dany.
Z wierszy i scenariuszy proponowanych nauczycielom przez specjalistyczne wydawnictwa wyłania się obraz matki, która wstaje „o świcie, niby ptacy” i natychmiast zaczyna się krzątać, co trwa do późnej nocy. „O ciepło się kłopocze. Pali w piecu. W ogień dmucha. Czapki szyje nam z kożucha. A nocą, gdy śnimy o sankach, ceruje dziury w ubrankach”. Zasadniczą częścią matki są ręce „utrudzone”, „szorstkie od codziennej pracy”, „ręce, w których czuwa: krosno, igła i pieniądz skrzętny”.
Autor jednego z wierszyków przewidująco wyposażył matkę w pięć par rąk. Zważywszy ilość zajęć, jakie jej przypisał, jest to posunięcie racjonalne: „odstawia szafy, wyciera kurz, rozmawia z każdym sprzętem, wyciąga stare rzeczy, które trzeba odświeżyć, pierze brudy, bo kąpiel już im się należy, zmywa naczynia, tarmosząc garnki za uszy, prasuje, suszarką głowy nam suszy”.