Mało rozmawiamy, chociaż dużo mówimy. Żeby komunikować się sprawniej, nauczyliśmy się nawet nowych, uproszczonych kodów językowych, które wymusiły na nas komórki, e-maile, esemesy i czaty. Ale nawet komunikacja uproszczona szwankuje.
Desperacja komunikacyjna wyraża się pełnymi półkami podręczników służących do nauki rozmowy. Tytuły: „Jak mówić, aby ludzie nas słuchali”, „Jak rozmowa zmienia twoje życie”, trzy tomy „Sztuki rozmawiania”. Jeśli nie umiemy mówić, to najczęściej nie umiemy żyć. Gdzie są najtrudniejsze do pokonania rozmówcze rafy?
Prawda o cioci Heni
Komenda: „Chodź, musimy porozmawiać!”, wypowiadana przez rodziców, działa jak gaz musztardowy. To znak, że trzeba wycofać się do okopów. Znowu coś poszło niezgodnie z ich oczekiwaniami. Dziecko usłyszy kazanie, wlepią mu karę. Pewnie przez tydzień nie będą się odzywać, nie pozwolą grać w gry komputerowe. Na szczęście zostaje telewizja.
„Napijemy się wieczorem winka, pogadamy” – dla męża to oczywisty sygnał, że czas odbezpieczyć granaty i odpowiedzieć atakiem na atak. Występuje duże prawdopodobieństwo, że już po godz. 22 zalana łzami żona będzie dziwić się, że była na tyle głupia, żeby wyjść za tak niekomunikatywnego, nieczułego gbura. On pogrąży się w poczuciu własnej beznadziei. Znów nie sprostał oczekiwaniom własnej żony.
Według psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej z warszawskiego Laboratorium Psychoedukacji to, co potocznie nazywamy rozmową, nie zawsze nią jest.
Często zbliżamy się do drugiego człowieka ze z góry wytyczonym planem. Mamy zamiar osiągnąć własne zamiary i spełnić nadzieje, załatwić sprawę, wywrzeć presję. Jeśli napotykamy opór, przystępujemy do ataku, szczególnie gdy jesteśmy rodzicami i mamy władzę.