Oile w polskim sporze wokół prawa prasowego chodzi o to, czy w ogóle powstaną polskie grupy multimedialne zdolne po wejściu Polski do Unii Europejskiej do konkurencji z międzynarodowymi koncernami, o tyle w Europie Zachodniej ujawniają się trzy zjawiska.
W Niemczech w związku z bankructwem medialnego imperium Leo Kircha stawką są tysiące miejsc pracy i perspektywa wypełnienia powstałej luki przez koncerny Silvio Berlusconiego i Ruperta Murdocha.
We Włoszech ujawnia się słabość demokracji, skoro premierem zostaje właściciel koncernu medialnego tworzący partię czy raczej ruch polityczny na wzór piłkarskiego fanklubu.
W Anglii chodzi natomiast o narzucenie przez media koncernu Murdocha brutalnych reguł walki politycznej, przy drastycznym obniżeniu poziomu. Od czasu gdy Murdoch kupił i ekonomicznie uzdrowił dziennik „The Times”, ten tradycyjny okręt flagowy brytyjskiego dziennikarstwa, gazeta odzyskała równowagę finansową, ale żałośnie straciła na prestiżu.
75-letni dziś Leo Kirch nie stał się ani niemieckim Murdochem, ani Berlusconim. Nie do pomyślenia, by sam mógł czy chciał zostać kanclerzem Republiki Federalnej, choć ten wierzący katolik o konserwatywnych przekonaniach miał swój udział w sukcesach wyborczych Helmuta Kohla. Ręka rękę myła. Kanclerz zawsze mógł liczyć na korzystną inscenizację swych wypowiedzi na kanałach należących do Kircha oraz na lukratywne stanowiska w jego koncernie dla chadeckich kumpli odstrzelonych z aktywnej polityki. Kanclerz rewanżował się odpowiednio naginając prawo prasowe (przydział częstotliwości) i brutalnie wspierając interesy koncernu wobec Komisji Europejskiej. Z kolei Kirch wspierał kanclerza sowitymi sumami, które nie zawsze były właściwie księgowane.
Jak wielu dzisiejszych magnatów medialnych Leo Kirch to przede wszystkim menedżer, a nie dziennikarz.