Między demokracją przedstawicielską a demokracją telewizyjną wyraźnie iskrzy. W Rosji, w Czechach, na Ukrainie i Białorusi, a także niestety w Polsce nie brak polityków, którzy uważają media publiczne za folwark własnych wpływów partyjnych, a niezależne media prywatne chcieliby jak najbardziej przydusić. Z kolei w Wielkiej Brytanii, w Niemczech czy we Włoszech – odwrotnie – medialni magnaci zdobywają wpływy polityczne wymykające się demokratycznej kontroli. I tak źle, i tak niedobrze, choć wciąż jeszcze są to przeciwstawne zagrożenia dla wolności prasy.
Oile w polskim sporze wokół prawa prasowego chodzi o to, czy w ogóle powstaną polskie grupy multimedialne zdolne po wejściu Polski do Unii Europejskiej do konkurencji z międzynarodowymi koncernami, o tyle w Europie Zachodniej ujawniają się trzy zjawiska.
W Niemczech w związku z bankructwem medialnego imperium Leo Kircha stawką są tysiące miejsc pracy i perspektywa wypełnienia powstałej luki przez koncerny Silvio Berlusconiego i Ruperta Murdocha.
Polityka
19.2002
(2349) z dnia 11.05.2002;
Świat;
s. 36