Gdy tylko Sejm uchwalił 50-proc. stawkę podatku dla zarabiających powyżej 50 tys. zł miesięcznie (600 tys. rocznie), u doradców podatkowych rozdzwoniły się telefony. Wprowadzenie nowej stawki jest już niemal pewne. Parlament zdania raczej nie zmieni, a prezydent ustawę podpisze. Ewentualne weto przewracałoby szereg innych, ważnych dla przyszłorocznego budżetu przepisów. Jest też mało prawdopodobne, aby 50-proc. próg utrącił Trybunał Konstytucyjny, o ile Aleksander Kwaśniewski w ogóle zdecyduje się go tam skierować. Doradcy zacierają ręce, bo końcówka roku będzie dla nich świetna. Tak jest zawsze, gdy Sejm zaczyna majstrować przy podatkach.
Prezent na wybory
Według ocen Ministerstwa Finansów nowa stawka dotyczyć będzie ok. 4 tys. osób. – To wysoko opłacani specjaliści, menedżerowie, szefowie firm – wylicza Monika Mirtchanov, doradca podatkowy z firmy Deloitte. Trafieni zostaną też niektórzy zagraniczni doradcy, pracujący u nas na kontraktach, i najlepiej zarabiający artyści. Prawdopodobnie nie będzie wśród nich Aleksandra Gudzowatego, Jana Kulczyka, Ryszarda Krauzego i innych, którzy w opinii społecznej i tak mają za dużo. Najbogatsi, o czym wielokrotnie pisaliśmy, zaledwie niewielką część swych podatków płacą w kraju (Raport POLITYKI 29/03). Stać ich na dobrych doradców, którzy pomogą zmniejszyć obciążenia, czyli, jak to się fachowo mówi, podatki zoptymalizować.
Dla posłów ważny był jednak właśnie efekt polityczny. Jak powiedział Jerzy Markowski (SLD-UP) z senackiej komisji gospodarki i finansów, „lepiej mieć 4 tys. potencjalnie niezadowolonych podatników niż niezadowolonych 40 mln”, deklarując tym samym rewolucyjną wiarę, że niezadowolenie jednych dostarczy satysfakcji innym.
Sprawiedliwością społeczną tłumaczył swą inicjatywę w Sejmie pomysłodawca 50-proc.