W poradniku o reumatyzmie i jego odmianach [„Ćwicz i lecz”, POLITYKA 43] zauważyłem, z dużym zadowoleniem, winietki zatytułowane „Ruszaj się”. Jako oczytany „boomer” zdaję sobie sprawę, że większość społeczeństwa ma – łagodnie mówiąc – niechętne podejście do aktywności fizycznej. „Cywilizowany” świat jest coraz bardziej otyły i leniwy, ale mimo to warto przypomnieć, że najlepsza z terapii to podnoszenie ciężarów. Poczekam, aż śmiech ucichnie, by wyjaśnić, że chodzi tu o osiowe naprężenie w stawach, zbliżone do tego, co dzieje się podczas biegu, ale znacznie łagodniejsze. Sam ruch nie wystarcza, a słowo „ciężary” ma wiele wymiarów: dla początkujących nawet 1 kg to dużo, czasami za dużo. Zaczyna się wtedy od udawania, że oto podnosi się ciężarek, z czasem dochodzą hantle, czasem jest to puszka z groszkiem... (...)
Ostatnia sprawa: nie jestem lekarzem ani terapeutą, tylko architektem. Przez ostatnie 16 lat nauczyłem się wielu technik sam lub z pomocą najlepszych trenerów, jakich mogłem znaleźć w Seattle. Większość terapeutów i gerontologów boi się odpowiedzialności za jakikolwiek wypadek podczas treningu, więc doradzają ostrożność, tak jak i pan to robi. Dobre i to, ale nie wystarcza. Mam tu dobry przykład: by się móc w pełni cieszyć życiem, moja znajoma, Koreanka z rodzinną historią reumatyzmu, pokonała zaawansowaną chorobę, wstała z wózka i jest teraz w stanie poruszać się prawie normalnie, bo przez ostatnie pięć lat codziennie ćwiczy (nie „rusza się”, a „ćwiczy”), czasami z zaciśniętymi zębami, ale codziennie, zamiast siedzenia przed ogłupiaczem.