Archiwum Polityki

Ostatni ułan apokalipsy

Ciemnienie życia – w tych słowach polskiej pisarki jest tęsknota do światła, płoszącego straszydła wychylające się ze wspomnień: nie ma dziecinnego pokoju. Tylko bezład rzeczy, codzienność wstydu, że skazany na gorszość nie zdoła wyrwać się ze świata o rozmiarach podwórka częstochowskiej dzielnicy Stradom, gdzie – jak opowiadał po latach – oparte o pobielone płoty trumny przypominały o przemijalności zmagań z losem. Jerzy Duda-Gracz przyszedł stamtąd – z klimatów odpustowego kiczu, osypujących się tynków, niedzielnej elegancji, banalnych rozmów, okrucieństwa wobec jeszcze słabszych. Drażniący krytyków kult anegdoty, narracyjność jego malarstwa wzięła się z dramaturgii prowincjonalnych zdarzeń. Rozdęte kałduny mężczyzn, spotworniałe babska – biodrzaste, cycate, zadziaste – zobaczył oczyma głodnego dziecka, zestawiającego własną żałosną chudość z nadmiarem, obfitością, kartoflanym przesytem. Tak mysz uciekająca do dziury widzi kocura.

Brak dzieciństwa sprawiał, że kiedy spotykał takich jak on, obsesyjnie wracał do lat pięćdziesiątych: miał dziewięć lat, gdy aresztowano i skazano najpierw jego ojca, później starszego brata. Pierwsze rysunki Dudy-Gracza ozdabiały listy, jakie wysyłał do prezydenta Bieruta, prosząc fotografującego się z sarenką dobrotliwego Ojczulka Narodu o darowanie kary wrogom ludu, otumanionym przez czarną reakcję. Ale Bierut ich nie ułaskawił, pewnie zresztą nigdy do niego nie dotarły dziecinne malowanki. Bieda nie opuszczała więc domu, natrętnie przypominała o sobie. Jedno ze wspomnień D-G.: uroczystość komunijna. Znamy jej przebieg z nagrania Andrzeja Matyni, przytoczonego w albumie „Powroty”. Koledzy wystąpili w czarnych garniturkach.

Polityka 47.2004 (2479) z dnia 20.11.2004; Groński; s. 112
Reklama