Archiwum Polityki

Duży czerwony krzyżyk

Był Polakiem, którego do rodzinnych Gliwic przywiózł czarnoskóry przyjaciel aż z New Yersey. Nie powiedzieli, na co jest chory. Dla lekarzy pewne było tylko, że pacjent, który prosto z samolotu trafił do izolatki, umiera. Przyjaciel przychodził codziennie. Mył chorego, karmił i przebierał. Gdy rankiem, 8 września, zobaczył puste, zasłane łóżko, zapłakał i zniknął na zawsze. Zostawił za sobą zalękniony kraj, dla którego mieszkańców informacje o tajemniczej epidemii z Afryki były do tej pory tak samo egzotyczne, jak doniesienia o kolejnych lądowaniach UFO.

"Zgon nastąpił 7 września 1986 r. o 22.30" - brzmi lakoniczny wpis pielęgniarki w zeszycie III Oddziału Wewnętrznego Szpitala Miejskiego nr 1 przy ulicy Kościuszki w Gliwicach. Dwanaście godzin później z warszawskiego laboratorium przywieziono wyniki badań krwi zmarłego. Diagnoza nie pozostawiała wątpliwości: Acquired Immunity Deficiency Syndrom. W skrócie: AIDS.

Wirusowy pożar buszu

Dokładnie dwanaście lat później kilkadziesiąt osób chodzi po sali ośrodka w nadmorskim kurorcie i podaje sobie ręce. To zabawa, którą Marta Bieniasz, psycholog pracujący z ludźmi żyjącymi z wirusem HIV, nazwała "pożar buszu", albo "ogień w stepie". Prowadziła już ją dziesiątki razy. Podanie rąk ma imitować stosunek seksualny. Potarcie wnętrza dłoni partnera ma informować o tym, że właśnie został zakażony.

- To tylko gra, to tylko zabawa - odczarowuje Marta Bieniasz.

- Żebyście zobaczyli, jak łatwo i jak szybko... Jak ogień w stepie właśnie.

Kiedy po chwili dowiadujemy się, że wśród nas są cztery osoby, które naprawdę żyją z wirusem, gra przenosi się w inny wymiar. Przez dwanaście lat AIDS pokonał ponad trzystu sześćdziesięciu Polaków. Oficjalnie ponad pięć tysięcy, a prawdopodobnie - ponad dwadzieścia tysięcy, ma krew zakażoną HIV. Żyją. Będą żyć, bo świat już zna trójlekową terapię, która pozwala zawiesić wyrok. Terapia jest bardzo droga. Kosztuje 10 tys. złotych rocznie. Korzysta z niej tylko kilkuset Polaków.

Jest wśród nich Justyna. Bierze kilka głębokich oddechów. Zaczyna mówić, cicho i niewyraźnie, lecz po chwili głos jej się łamie. Szlocha. Joanna bierze ją za rękę. To bardzo ważna chwila w życiu Justyny. Ma powiedzieć innym, że jest zakażona.

Polityka 38.1998 (2159) z dnia 19.09.1998; Na własne oczy; s. ${issuePage}
Reklama