Archiwum Polityki

Kopeć w potrzasku

Książka Jakuba Kopcia "Prowokacja - tumult - pacyfikacja" jest jak na czasy obecne w Rzeczypospolitej pozycją zdumiewającą. Autor z pasją stara się obalić koturny i symbole, do których odwołuje się Solidarność. Porywa się na takie świętości tradycji opozycji antykomunistycznej jak Poznań 1956, czy Gdańsk i Szczecin 1970. Wykazuje, jak pamięć owych tragicznych wydarzeń jest dziś politykiersko manipulowana. Jak służy tworzeniu wygodnych doraźnie mitów i demagogii. Piętnując demagogię sam w nią jednak, tyle że z drugiej strony, popada.

Kopeć chciałby sprowadzić sprawy do właściwej podług niego miary i przeciwstawić się tendencyjnemu ich przedstawianiu. Wykorzystuje w tym celu dwie techniki. Pierwsza polega na wytykaniu błędów rzeczowych w prezentowanej nam dzisiaj wersji wypadków. Dowiadujemy się więc - i rzecz autor dokumentuje na tyle starannie, że raczej można mu wierzyć - iż Romek Strzałkowski w Poznaniu nigdy nie szedł na czele pochodu z biało-czerwonym sztandarem, że w Gdańsku nie zabito żadnej kobiety w ciąży, że tragedia na wiadukcie przystanku kolejowego Gdynia Stocznia nie była skutkiem zezwierzęcenia kadry oficerskiej LWP, ale rezultatem zmasowanego ataku na kordon żołnierzy etc.

Może to wszystko prawda. Tyle że w tym momencie zaprzecza jakby Kopeć samemu sobie. Opisuje bowiem z dużym kulturowo-antropologicznym zębem coś, co określić by można jako syndrom Gavroche´a. Gavroche´a jak wiadomo wymyślił Wiktor Hugo. Był to chłopczyk, który rzekomo bronił barykady podczas dwudniowych rozruchów republikańskich 5-6 czerwca 1832 r. i który zginął śmiercią bohaterską, zbierając pod ostrzałem naboje na przedpolu umocnień. Od tej chwili we wszelkich rewolucjach i zamieszkach tak we Francji, jak i w całej Europie musiał wystąpić jakiś Gavroche.

Polityka 38.1998 (2159) z dnia 19.09.1998; Stomma; s. 98
Reklama