Gudżaratczycy to hindusi. A nawet wielkohindusi, czyli patrioci podwójni, indyjsko-hinduscy, narodowo-religijni. Znaleźć tam muzułmanów nie jest łatwo. Tradycyjna, ze względu na wcześniejszą dominację muzułmanów w Gudżaracie, nazwa wielomilionowego Ahmedabadu skracana jest przez hindusów do „Amnabad”, żeby nie musieli wymieniać znienawidzonego imienia islamskiego Ahmed.
Muzułmanie dominowali w Gudżaracie w czasach Mogołów, którzy w XVI w. przyszli do Indii z Kabulu. Podbili i zjednoczyli wtedy hindusów, a w świętym mieście hinduizmu Ayodhyi (dzisiaj stan Uttar Pradesz) zburzyli świątynię boga Ramy, człowieczej inkarnacji Viśhnu, który tam przyszedł był na świat, i postawili meczet w 1528 r.
Dziesięć lat temu hindusi zebrali siły w całych Indiach i poszli pielgrzymką gwiaździstą do Ayodhyi z młotami i kilofami w rękach, aby świątynię muzułmanów zrównać z ziemią. Rząd nieudolnego premiera z ramienia partii Kongresowej (Nehru i Indiry Gandhi) Narasimhy Rao przyglądał się bezczynnie tej destrukcji, choć wiedział, że organizuje ją i wykonuje opozycyjna podówczas Indyjska Partia Ludowa BJP, która dziś rządzi. Paradoksalnym zbiegiem okoliczności działacz BJP (skrzydło twarde) Lal Krishna Advani, nawiasem mówiąc kiedyś krytyk filmowy i admirator Andrzeja Wajdy, brał udział w burzeniu świątyni, a dziś jako minister spraw wewnętrznych Indii nakazuje blokadę dróg do Ayodhyi, żeby zapobiec kolejnemu zlotowi gwiaździstemu, tym razem nie destruktorów, a budowniczych, którzy na miejscu meczetu chcą wznieść świątynię Ramy. Aż dwa indyjskie symbole mitologiczne widać w tej sekwencji wydarzeń: odrodzenie przez zniszczenie, co jest fakultetem boga Śiwy, oraz kołowa powtarzalność wydarzeń.
Po zburzeniu meczetu doszło (w 1992 r.) do masowych pogromów antyhinduskich.