Międzynarodowy Komitet Olimpijski zapowiedział odchudzenie igrzysk, którą to słuszną inicjatywę powitano u nas bez entuzjazmu, ponieważ skreślone mają być akurat te dyscypliny, w których od lat święcimy tryumfy. Kto jest największym polskim olimpijczykiem ostatniej dekady? Wiadomo, dzielny chodziarz Robert Korzeniowski, zdobywca trzech złotych medali, który przecież jeszcze nie doszedł do mety. Tymczasem właśnie chód sportowy ma być skasowany. Jakby działacze chcieli zrobić nam na złość, przewiduje się także likwidację zapasów w stylu klasycznym (pamiętny popis naszych chłopców w Atlancie), pięcioboju nowoczesnego, a także kajakarstwa górskiego oraz wioślarstwa wagi lekkiej. Jakkolwiek brzmi to humorystycznie, w wiosłach, podobnie jak w boksie, wprowadzono kategorie wagowe!
Niestety, to nie jedyny absurd, do jakiego dopuścili w ostatnich czasach działacze olimpijscy. Ich grzechem głównym jest skłonność do gigantyzmu w połączeniu ze zwykłym koniunkturalizmem – w rezultacie ulegania rozmaitym lobbingom. Liczba olimpijskich konkurencji wzrosła w ciągu ostatniego ćwierćwiecza z 200 do 300 – i końca nie widać. Uprawia się bowiem na świecie jeszcze wiele lokalnych, niepoważnych konkurencji, które też zgłaszają olimpijskie aspiracje. Rezultat jest taki, że największe sportowe zawody globu stają się coraz bardziej nudną imprezą, o czym mogliśmy się przekonać choćby podczas ostatnich igrzysk przed dwoma laty w Sydney. Udało się nawet obrzydzić lekką atletykę, dopuszczając kobiety do typowo męskich, siłowych konkurencji. Wprawdzie w chodzie sportowym odnosimy sukcesy, ale prawdę mówiąc, nie jest to porywająca konkurencja. Nie mówiąc już o dyscyplinach z założenia mało widowiskowych jak rozmaite rodzaje strzelectwa, gdzie rozdaje się worek medali, czy niezrozumiałych dla widza (jak odróżnić w zapasach styl klasyczny od wolnego?