Archiwum Polityki

Kamień porzucenia

Rozmowa z Aureliuszem Leżeńskim, prezesem Fundacji Robinson Crusoe

Miał pan przez wiele lat styczność z młodzieżą elitarną. A teraz na pierwszym obozie Fundacji Robinson Crusoe spotkał się pan z młodzieżą z biduli. Zostali wybrani czy przysłani stamtąd jak leci?

Jak leci. Trzydzieścioro dzieciaków z pięciu domów dziecka. Pełny przekrój tej społeczności. Przyjechali do nas zamrożeni. Nieufni.

Odmrozili się?

Bardzo. Niepokojąco się odmrozili. W połowie obozu. Zaczęli być twórczy, zadawać pytania, kłócić się. Ta cisza w stołówce przez pierwsze dni... Potem poczuli, że się ich słucha. Może daliśmy im taki rodzaj ciepła i uwagi, jaki rzadko dostają. Ktoś zwrócił mi uwagę, że większość naszej kadry to byli mężczyźni. Mają mało kontaktu z dorosłymi mężczyznami. Potrzebują ich.

Wychowują ich ciocie i panie, często sfrustrowane.

Mieli kontakt z mężczyznami zrelaksowanymi, uśmiechniętymi. Ściągnąłem do kadry najlepszych ludzi ze swej dawnej szkoły i z firmy szkoleniowej dla dorosłych, którą teraz prowadzę. Daliśmy im 100 proc. naszej energii, wiedzy, siły. Dla nas to też był sprawdzian. Okazało się, że nawet te dzieci, które chodzą do szkoły specjalnej, po odmrożeniu nakręciły w pół dnia trzy filmy, bardzo pomysłowe, nawet metafizyczne.

Kiedy te dzieci zyskują zaprzyjaźnione rodziny z zewnątrz, które im trochę pomagają, okazuje się, że to nie był żaden niedorozwój, tylko zaniedbanie. Dziecko uczy się nie dla wiedzy, ale dla kogoś, żeby mu sprawić przyjemność, radość.

Przerażająca jest dla mnie myśl, że jakaś pani z poradni wychowawczo-zawodowej jednym pociągnięciem pióra przekreśla los takich dzieci, bo one z tej koleiny specjalnej już nigdy nie wyjdą. Będą miały w życiu dwa cienie – dom dziecka i szkołę specjalną. I kamień porzucenia, z którym jest się do końca.

Nie odwróci pan ich losu.

Polityka 36.2002 (2366) z dnia 07.09.2002; Społeczeństwo; s. 69
Reklama