Z dawnych czasów pozostało mi serdeczne współczucie dla ludzi, co się ich z rozmaitych powodów nie wpuszczało do knajpy. Okazuje się wszakże, że dawne niewpuszczanie do knajpy w porównaniu z dzisiejszym niewpuszczaniem do knajpy to była merytorycznie i logicznie uzasadniona sielanka. Dawniej łomocący do wrót edenu nieszczęśnik słyszał przyjazną perswazję: „Na dzisiaj dosyć, idź się przespać człowieku”, poradę tę wygłaszał ojcowsko doń usposobiony szatniarz, i choć nie raz mogło to na pozór brzmieć wrogo i niemerytorycznie („Ja mam dosyć? Otóż pragnę pana zapewnić, iż jest pan w błędzie!”), to najdalej nazajutrz okazywało się, że pozornie bezsensowny epizod miał silną konstrukcję przyczynowo-skutkową. Powiedzieć, że dziś jest gorzej, lepiej albo inaczej, to nic nie powiedzieć. Dziś sytuacja uległa tak daleko idącej zmianie, że nie da się jej opisać nawet w kategoriach zmiany. Język mojej młodości, język banalnych przygód mojej młodości dla opisu dzisiejszej młodości, dla opisu banalnych przygód dzisiejszej młodości, jest nieprzydatny. Dziś nie ma knajp, nie ma łomocących do ich wrót nieszczęśników, nie ma strzegących tych wrót szatniarzy, nie dają oni przyjaznych wskazówek, a związki przyczynowo-skutkowe w tej obyczajowości nawet nie próbują pozorować istnienia.
Dziś – okazuje się – pod drzwiami knajp, które nie są knajpami, ale klubami, stoją specjalnie wyszkolone selekcjonerki, które z tematu niewpuszczania do knajp obroniły szereg doktoratów i które oprócz licznych innych talentów posiadają także dary jasnowidzenia, czytania w myślach i idealnego zlewania się z otoczeniem. W „Wysokich Obcasach” nr 35 Wojciech Orliński zachłystuje się pracującą w warszawskim klubie Piekarnia Aśką, „jedną z najsłynniejszych – jak powiada – postaci naszej sceny klubowej, pierwszą selekcjonerką w Polsce”.