Jednym z odnowicieli skandynawskiego kina jest bez wątpienia Anders Thomas Jensen (rocznik 1972), scenarzysta i reżyser, którego trzeci film fabularny „Jabłka Adama” podbił międzynarodową publiczność (wygrał m.in. Warszawski Festiwal Filmowy) i był w tym sezonie duńskim kandydatem do Oscara. Na pozór błaha historia o resocjalizacji zwolnionego z więzienia neofaszysty nie ma nic wspólnego z twardym, realistycznym kinem, kręconym cyfrową kamerką na modłę interwencyjnego dokumentu. Znacznie więcej łączy ją z tradycyjną, klasycznie opowiedzianą współczesną baśnią trochę w stylu magicznego realizmu Jana Jakuba Kolskiego. Podszyte biblijną symboliką z silnie wplecionym wątkiem teodycei „Jabłka Adama” opisują religijne nawrócenie zatwardziałego kryminalisty (Ulrich Thomsen), wielbiciela Adolfa Hitlera, buntującego się przeciwko wciąganiu go w rytm życia protestanckiej wspólnoty. Przymusowy pobyt na plebanii z pastorem zachowującym się jak wiejski głupek (świetna rola Madsa Mikkelsena), zakompleksionym pijakiem ekstenisistą (Nicolas Bro) oraz arabskim fundamentalistą marzącym o zniszczeniu naftowej korporacji (Ali Kazim) nieoczekiwanie odmienia jego los, przywraca wiarę w odwieczny porządek świata i nadaje jego życiu nowy sens. Choć to czarna komedia z elementami tarantinowskiego pastiszu, film Jensena nie jest zbyt śmieszny, za to wzrusza, bawi, a jego główną zaletą, oprócz wyrazistych kreacji aktorskich, jest inteligentne i bezpretensjonalne przesłanie. W znakomitym stylu reżyser podejmuje odwieczną dyskusję na temat paradoksów wiary oraz sił, które służąc złu, czynią w końcu dobro.