Niedawno chwaliłem w tej rubryce amerykańskiego mruczka Josha Rouse‘a przy okazji jego płyty „Nashville”. Wspominałem wówczas, że Rouse już szykuje nowy album. I oto jest. Uroczy, refleksyjny, nieagresywny, wręcz wakacyjny. Już od pierwszej piosenki „Quiet Town” robi nam się miło i beztrosko. Atmosfera trochę niemęska, raczej w stylu Simona i Garfunkela. Prawdziwy macho powinien tej płytki słuchać w samotności, żeby nie narazić się na drwiące uśmiechy opalonych muskularnych kolegów.
Polityka
19.2006
(2553) z dnia 13.05.2006;
Kultura;
s. 61