Zdjęcia paszportowe ukazujące wizerunek naszej głowy „w pozycji lewego półprofilu i z widocznym lewym uchem” odchodzą do lamusa. MSZ, które wystawia paszporty służbowe i dyplomatyczne, od występujących o te dokumenty osób wymaga już fotografii pokazujących „oczy i twarz z obu stron od wierzchołka głowy do górnej części barków”. Rozporządzenie szefa MSWiA wicepremiera Ludwika Dorna wymaga, by twarz zajmowała 70–80 proc. fotografii. Patrzeć należy na wprost otwartymi oczami (czy można patrzeć zamkniętymi?), mieć naturalny wyraz twarzy i do tego zamknięte usta. Taki wizerunek twarzy zapisywany jest w elektronicznym chipie wtapianym na jednej ze stron paszportu. Tym samym dołączyliśmy do państw wydających tzw. paszporty biometryczne. Zgodnie z naszymi unijnymi zobowiązaniami najpóźniej do 28 sierpnia br. podobne paszporty będą wydawane zwykłym obywatelom, nie tylko dyplomatom. Wcześniej trzeba znowelizować ustawę o paszportach (rząd dotąd nie przyjął projektu) i wybrać ich producenta. Biometryczne paszporty dla MSZ drukuje dziś Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych. W chipie paszportu wpisywane są dane osobowe (imię, nazwisko, data urodzenia itd.) oraz algorytmy określające wygląd twarzy, a od 2008 r. dojdą „cyfrowe” odciski pięciu palców jednej naszej dłoni.
Za paszport ważny przez 10 lat płacimy dziś 100 zł. Biometryczne zapewne będą droższe. W krajach zachodnich za paszport z chipem płaci się prawie 100 euro. Wprowadzenie biometrii znacznie obciąży budżet państwa. Pojedyncze urządzenia (jedno za ok. 10 tys. zł) do ich wystawiania trzeba zainstalować w ok. 140 polskich konsulatach, a po kilka – albo więcej – wstawić do każdego z ok. 170 biur wydających paszporty w Polsce. Wprowadzenie biopaszportów nie spowoduje utraty ważności paszportów już posiadanych.