Od pierwszej rozprawy we wrześniu 2005 r. – z listy liczącej 77 nazwisk – przesłuchano zaledwie dziesięciu świadków. W tym tempie dopiero za kilka lat dowiemy się, czy był winien. Romuald Szeremietiew chciałby rozstrzygnięcia już teraz. Ma 60 lat, nie chce, nie ma na to czasu, aby wciąż żyć w niesławie. Od początku składał wnioski o odtajnienie rozprawy: do prokuratury, sądu i ministra sprawiedliwości (jeszcze Andrzeja Kalwasa). Bez skutku. Odmowy motywowano: ze względu na bezpieczeństwo państwa. Ale wyrokowanie oddano w ręce warszawskiego sądu rejonowego. O sprawach dotyczących bezpieczeństwa państwa rozstrzygają dwie ławniczki i młoda asesor sądowa.
Jak na wagę argumentów użytych w artykule „Rzeczpospolitej”, który zapoczątkował sprawę, zarzuty sformułowano banalne: dwukrotne przekroczenie uprawnień w sprawach przetargowych (centrale telefoniczne i samochody osobowo-dostawcze), wymuszenie decyzji (w zamian za obietnice awansu), niedopełnienie obowiązku o ochronie informacji niejawnych i przyjęcie korzyści majątkowej w kwocie ok. 40 tys. zł. Tę korzyść miał stanowić samochód Lancia Kappa, kupiony w Auto Hicie w Tychach za 52 tys. zł., a warty według prokuratora prawie dwa razy więcej. Ale w zamian Szeremietiew oddał dealerowi Fiata własny wóz (Fiat Brava wyceniony na 21 tys.), a kupiona Lancia była uszkodzonym tzw. wozem demonstracyjnym – dlatego jej cenę skalkulowano znacznie poniżej wartości.
Romuald Szeremietiew wszystkie zarzuty odpiera, do winy się nie przyznaje. Ponieważ proces jest tajny, również tajne są argumenty obrony. O niewielkiej wadze zarzutów świadczy zapewne fakt, że oskarżony od początku odpowiada z wolnej stopy. Dojeżdża z Zalesia Dolnego. Mieszka tam wraz z żoną Izabellą w willi postawionej kilka lat temu na ładnej działce wśród drzew.