Kiedy prawie równo rok temu, po śmierci Jana Pawła II, doszło do tak groteskowych i tak surrealistycznych wydarzeń jak: pojednanie kibiców Cracovii i Wisły; jak uświęcająca to pojednanie msza pojednania na stadionie Cracovii; jak nadanie temu stadionowi imienia Jana Pawła II; jak obficie transmitowane przez telewizję zapętlanie wrogich szalików „pasów” i „białej gwiazdy” w bratnie węzły; jak wreszcie dziękowanie przez zawodników Cracovii zmarłemu Ojcu Świętemu za asystę przy strzelonych w kolejnych meczach golach – wiadomo było, że nic dobrego z tego nie wyniknie. A już z pewnością nic prawdziwego. Rychło też świat wrócił do normy: bez mała po tygodniu – zawstydzeni chwilą niedawnej słabości – szalikowcy jęli się naparzać ze zdwojoną krwiożerczością, węzły zgody stały się pętlami śmierci, nawet duchowi Ojca Świętego odechciało się latać nad boiskiem przy ulicy Kałuży – Cracovia do końca sezonu nieliczne bramki zdobyła.
Przeanielenie nie wynika z przeanielenia; uszlachetnienie nie bierze się z nagłego przypływu szlachetności, dobro nie wynika z dobra; głęboka miłość nie rodzi się na rajskich łąkach, nawet tak cudownie zielonych jak piłkarska murawa sztucznym oświetlona światłem. Piękną rzeczą było ogólnonarodowe uniesienie, jakie po odejściu papieża Polaka cały naród ogarnęło; piękną rzeczą było, że wtedy nawet bydlęta w klubowych szalikach na nasterydowanych karkach i z tasakami w garściach uklękły; równie jednak intensywne co momentalne było to piękno.
Przeanielenie może wyniknąć z dotknięcia piekła, szlachetność z poznania podłości, prawdziwe dobro z pokonanego zła, głęboka miłość z zaznanej w życiu rozpaczy.