Polska polityka degraduje się w tempie po 1991 r. niespotykanym. Gdy przyjrzeć się wydarzeniom politycznym minionego tygodnia, można powiedzieć – rutyna. Kolejny koalicyjny spór dotyczący negocjacji z Unią Europejską miał w istocie charakter wewnątrzpartyjny, bez większego znaczenia. Nikt nie potrafi przecież z sensem odpowiedzieć na pytanie: dlaczego to kilkuset holenderskich rolników tak zagraża suwerenności kraju i polskości polskiej ziemi. Na tym polu jednak prezes PSL postanowił odzyskać wpływy w swej partii i zyskać w oczach opinii publicznej, którą najzwyczajniej wprowadza się przy okazji w błąd. Kluczowe kwestie dotyczące sprzedaży ziemi cudzoziemcom zostały już dawno wynegocjowane i każdy musi przyznać, że Polska uzyskała tak dogodne warunki, jakich nie uzyskał żaden inny kraj. Pole bitwy wykreowano więc sztucznie na użytek prezesa Kalinowskiego, aby nie wydawał się zbyt uległy wobec SLD i by miał kawałek swojego własnego sukcesu. Tym niemniej opinię publiczną przez kilka dni straszono Unią Europejską, utratą suwerenności, zagładą polskości.
Widocznie jednak pozycja prezesa jest gorsza niżby mogło się wydawać, bowiem na pożarcie ludowcom rzucono kolejny kęs – Narodowy Bank Polski i Radę Polityki Pieniężnej. Niby rutyna, temat powraca przy okazji każdego posiedzenia Rady. Tym razem jednak nikt nie spodziewał się obniżki stóp procentowych. Takich oczekiwań nie formułował rząd ani też sfery gospodarcze. Co więcej, w trakcie wspólnego posiedzenia Rady i rządu wyjaśniono sobie ponoć wiele kwestii i wiadomo było, że takiej obniżki w lutym nie będzie. Tymczasem nagle, w przeddzień posiedzenia Sejmu, już prawie w nocy pojawił się projekt uchwały posłów SLD, natychmiast wprowadzony do porządku dziennego (koniecznie w czasie telewizyjnej transmisji, to najbardziej emocjonowało posłów) – mający Radę po raz kolejny postraszyć i dać pole do popisu parlamentarzystom.