W jedną z czerwcowych nocy 1991 r. w ogrodach i salach Pałacu Poznańskich, dzisiaj Muzeum Historii Miasta Łodzi (kilka lat wcześniej Andrzej Wajda kręcił tu sceny balu do „Ziemi obiecanej”), Janusz Baranowski wraz z 16 biznesmenami z Klubu Kapitału Łódzkiego wydawał huczny bal. Pojawili się liczni przedsiębiorcy i politycy – informowała „Gazeta Bankowa” – na rożnach piekły się prosiaki, na rusztach łososie, podawano kawior i szlachetne trunki. Kilkuset gości starał się rozśmieszać Jan Pietrzak, grał Alex Band, śpiewał Stanisław Sojka. Na wypadek niepogody bal za 500 mln starych zł ubezpieczono. Rzecz jasna w Weście. Janusz Baranowski zbliżał się wówczas do szczytów sławy i powodzenia. Wkrótce został senatorem, a jego Westa, z 13-proc. udziałem w rynku, została trzecim – po PZU i Warcie – największym polskim ubezpieczycielem.
Na początku lat 60. był nauczycielem, potem asystentem w Politechnice Łódzkiej. W 1966 r. zrobił papiery mistrzowskie (mechanika precyzyjna) i otworzył zakład rzemieślniczy, w którym regulował wagi. Później wspominał, że prowadzenie tego interesu, ciągła walka z urzędnikami i bzdurnymi przepisami były jego praktycznymi studiami ekonomicznymi i prawniczymi.
Nasi szanowni klienci
W 1988 r. przełamując monopol państwa w ubezpieczeniach założył Westę. Kapitał firmy wynosił 5 mln zł, a więc tyle, ile 12 ówczesnych średnich pensji. W maju Baranowski sprzedał pierwszą polisę; Westa ubezpieczyła konie Wojciecha Marzyńskiego, właściciela pierwszego w Polsce prywatnego biura turystycznego. Baranowski jeździł wówczas Żukiem, którym jeszcze niedawno woził części, narzędzia i wagi do naprawy.
Trzy lata później Westa zebrała 1,6 bln zł składek (przed denominacją), a zysk wyniósł 9 mld st.