A oto krótki poradnik, jak nakręcić najgorszy film sezonu (na przykładzie „Scooby-Doo”). Po pierwsze – bohaterem należy uczynić istotę piramidalnie głupią, tchórzliwą i pozbawioną wszelkiego wdzięku (tu łeb w łeb konkurują tytułowy bohater, któremu można wiele wybaczyć, boć to przecież czworonóg, oraz jego niezbyt lotny umysłowo właściciel Norville Shaggy Rogers). Po drugie – zamiast scenariusza wystarczy zbitka bezsensownych scen przeplatanych dziwacznymi minami gwiazdy – Rowana Atkinsona, czyli niegdysiejszego Jasia Fasoli (Jasio, biedak, zawsze pakował się w tarapaty i tak jest tym razem).
Po trzecie – jakkolwiek pojętą grę aktorską wystarczy zastąpić bekaniem, mlaskaniem, obżeraniem się hamburgerami i pojedynkiem, za przeproszeniem, na pierdnięcia, jaki podejmuje Scooby-Doo i Shaggy w trwającej dłuższy czas scenie.
Ten kloaczny humor nie ma nic wspólnego z sympatyczną kreskówką o psie wyświetlaną od końca lat 60. Można by nawet powiedzieć, że najnowszy „Scooby-Doo” jest do doo, gdyby nie to, że to film ponoć dla dzieci, przy których trzeba jakiś umiar zachować.