W czasach socjalizmu czytane przez nastolatków książki wyraźnie dzieliły się na dwie grupy: szkolne lektury i całą resztę. Te pierwsze – obowiązkowe, często nudne i nachalnie „słuszne”, jak „Samotny biały żagiel”, „Nasza szkapa”, „Opowieść o prawdziwym człowieku”. I te drugie – wciągające, pełne przygód, tajemnic, egzotyki, a czasem opisujące po prostu kawałek życia, które dobrze znaliśmy.
Wśród klasyków lektur szczenięcych lat, upływających w czasach Gomułki i Gierka, nestorem był Arkady Fiedler. Zaczął pisać jeszcze przed wojną; debiutował w 1926 r. Jego książki-reportaże były nie tylko fascynującą przygodą z nieznanym i niedostępnym, ale też piękną nauką tolerancji i rozumienia odległego świata. W latach pięćdziesiątych napisał trzy powieści, które onegdaj przeczytać musiał każdy szanujący się małoletni miłośnik książek: „Mały Bizon”, „Wyspa Robinsona” i „Orinoko”.
Tomek i Tomasz
Przygody w szerokim świecie szukał też młodszy od Fiedlera o szesnaście lat Alfred Szklarski. On jednak, w odróżnieniu od globtrottera spod Poznania, poświęcił się wyłącznie pisaniu powieści, a to z dość prostej przyczyny: nigdy nigdzie nie podróżował. Mrożące krew w żyłach przygody młodego gimnazjalisty Tomka Wilmowskiego w Australii, Afryce, Himalajach czy w Egipcie od początku do końca rodziły się w jego wyobraźni, a szczegóły topograficzne czy etnograficzne czerpał wyłącznie z książek napisanych przez innych. Zapis pierwszej wyprawy Tomka, do krainy kangurów, ukazał się w 1957 r., już po wyjściu Szklarskiego z więzienia, w którym odsiadywał ośmioletni wyrok za kolaborację z Niemcami (pisywał do jednej z gadzinówek). Przez następne trzydzieści pięć lat napisał osiem tomów przygód odważnego i szlachetnego Tomka, bardzo przypominającego sienkiewiczowskiego Stasia.